Miłość z pełnym ekwipunkiem. „The Holiday” to perełka wśród świątcznych rom-comów

Miłość zawarta jest tu w spojrzeniach. Źródło: kolaż własny, mat. Columbia Pictures, Universal Pictures, Relativity Media, Waverly Films

Miłość to skomplikowana rzecz. Pragniemy jej, bo jesteśmy samotni albo gdy potrzebujemy kogoś, kto sprawi, że poczujemy się lepiej. Czy zakochujemy się w kimś, aby dobre rzeczy stawały się lepsze, a te złe nie były tak okropne? Miłość można sprowadzić do różnych ról, od siły budującej, przez otępiającą, po destrukcyjną. – Jest najokrutniejszy rodzaj miłości, ten który niemal zabija. To miłość nieodwzajemniona. Moja specjalizacja – mówi Iris, jedna z bohaterek filmu „The Holiday” w reżyserii Nancy Meyers.

Od pewnego czasu na rynku filmowym zaroiło się od komedii romantycznych, których akcja toczy się w okresie świątecznym. Trudno jest znaleźć spośród nich dzieło godne uwagi, potrafiące zakorzenić się w pamięci widza i zdatne do oglądania niekoniecznie tylko zimą. Zapewne na palcach jednej ręki można znaleźć osobę, która latem będzie miała ochotę obejrzeć filmy, takie jak: „Last Christmas”, „W śnieżną noc” czy „Uziemieni na Gwiazdkę”. Największym problemem takich tworów jest trywialny scenariusz, nieszczególnie interesujące postacie czy czerstwe żarty. Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że dany twórca filmowy realizuje wartościową produkcję, w której widz z łatwością może utożsamić się z bohaterami, warstwa audialna dopełnia akcję na ekranie, a dobrze poprowadzeni aktorzy tworzą obdarzone naturalną chemią duety. Właśnie takim dziełem do dzisiaj jest „Holiday” w reżyserii Nancy Meyers. 

Nieoczekiwana zmiana miejsc

Film opowiada o dwóch kobietach, które nie mają szczęścia w miłości. Amanda mieszka w ogromnej posiadłości w słonecznym Los Angeles, z kolei Iris w niewielkim domku w zaśnieżonej Anglii. Ich losy krzyżują się, kiedy obie postanawiają odpocząć od mężczyzn i wymienić się domami na okres świąteczny. Niespodziewanie, urlop przynosi im coś więcej niż tylko odpoczynek…

Fenomen „Holiday” tkwi w solidnie napisanym scenariuszu. Bohaterki to zapracowane marzycielki, które szukają własnej drogi, chcąc odmienić swoje monotonne życie. Zarówno Amanda (Cameron Diaz), jak i Iris (Kate Winslet) to pełnokrwiste kobiety, które wzbudzają szczere emocje. Ich rozterki, problemy i obawy są bliskie przeciętnemu widzowi. Zapewne każdy kiedyś przeżył miłosne rozczarowanie, został odtrącony lub sam nie był gotowy na budowanie romantycznej relacji. Jednakże, autorka scenariusza postarała się, aby postacie drugoplanowe dzielnie wspierały główne bohaterki. Graham (Jude Law) to jedna z ciekawszych postaci, którą z każdą minutą filmu chce się coraz bardziej wyściskać. Początkowo sprawia wrażenie żigolaka, a z czasem okazuje się wrażliwym, pełnym ciepła i dobroci mężczyzną. Któż nie chciałby, żeby ktoś spojrzał na niego, jak Jude patrzy na Cameron w filmie? Poza Grahamem na ekranie błyszczy sceptyczny scenarzysta Arthur, który wprowadza wątek humorystyczny ciętymi ripostami i mądrymi słowami, które kieruje do niepewnej siebie Iris. 

Poza tym, w „Holiday” można doszukać się sprawnie poprowadzonych nawiązań do tworzenia filmów. Każda z postaci reprezentuje pewien etap produkcji: Graham – redaguje powieści, które są często materiałem źródłowym w przemyśle filmowym; Miles (Jack Black) zajmuje się komponowaniem ścieżki dźwiękowej; Amanda jest specjalistką od tworzenia zwiastunów; Iris trudni się w dziennikarstwie oraz z zamiłowaniem ogląda klasyczne produkcje kinowe, a Arthur jest światowej sławy scenarzystą, który ma na swoim koncie Oscara. Nancy Meyers z wyczuciem sportretowała swoich bohaterów, co jeszcze dobitniej udowadnia, że pała ogromnym szacunkiem do kinematografii i daje sygnał dla bardziej spostrzegawczego widza, że Holiday” nie jest tylko świąteczną komedią romantyczną.

Przemyślany scenariusz, w którym Meyers zawarła niejednoznaczne postacie nie wystarczyłby, gdyby nie fenomenalna i charyzmatyczna obsada. Kate Winslet kreuje bohaterkę z krwi i kości, jej mimika twarzy czy gestykulacja sprawia, że widz bez trudu może wyczytać, co siedzi w głowie Iris. Cameron Diaz nie ustępuje jej kroku, tworząc wiarygodny obraz zapracowanej kobiety, która od wielu lat nie uroniła ani jednej łzy. Dziewięćdziesięciodwuletni Eli Wallach z błyskiem w oku wypowiada swoje kwestie, bezbłędnie interpretując swojego charakterystycznego bohatera, a Jude Law w pełni rozumie na ekranie emocje swojego bohatera. Jego czarujący uśmiech i pełen spokoju głos pozostaje na długo w pamięci.

Co w duszy gra

Poza dopracowanym scenariuszem i świetnymi kreacjami aktorskimi „Holiday” imponuje warstwą audiowizualną. Hansa Zimmera nie trzeba nikomu przedstawiać. Obsadzenie twórcy soundtracków do takich hitów jak: „Król Lew”, „Gladiator” czy „Helikopter w ogniu” daje gwarancję fantastycznej ścieżki dźwiękowej. W „Holiday” artysta za sprawą muzyki rozbudza zmysły, uprzyjemnia seans, nadaje rytmu i precyzyjnie dopełnia akcję na ekranie. Wykorzystanie genialnego utworu „Let Go” autorstwa Frou Frou w scenie spotkania Amandy i Grahama w barze sprawia, że ten moment w filmie bezlitośnie osiada pod powiekami i potęguje wydźwięk sekwencji. 

„Holiday” to jeden z bardziej cenionych dzieł spod znaku rom-comów, który rozkochał w sobie rzesze krytyków oraz miliony widzów. Nancy Meyers świetnie zaprezentowała kontrast między głównymi bohaterkami, nie zapominając przy tym tchnąć życie w postacie drugoplanowe. Zadbał też o to, by warstwa wizualna, jak i muzyczna tworzyła wspólnie cudowną całość. Najcenniejsze jest jednak to, że miłość w filmie jest pokazana z różnych perspektyw – od utraconej relacji spowodowanej śmiercią partnera, przez odrzucenie, aż po rodzicielską miłość ojca do swoich dzieci. „Holiday” to idealny film nie tylko na okres świąteczny, ale również na gorsze dni, kiedy czujemy się przygnębieni. Emanuje ciepłem, pokazuje, że warto dbać o siebie i budzi nadzieje na własny „happy end”.

Szymon FILIPIAK