Między demokracją a autorytaryzmem. Czy Serbia dołączy do UE?

Rządy SNS w Serbii trwają już przeszło 12 lat. // unsplash.com, fot. Ljubomir Zarkovic

Od 2012 roku, gdy Serbska Partia Postępowa (SNS) na czele z Aleksandarem Vučiciem przejęła władzę w Serbii, ten bałkański kraj stopniowo przesuwa się w dół wszelkich rankingów demokracji. Choć to państwo już od 10 lat jest kandydatem do Unii Europejskiej, ostatnie wydarzenia powodują, że coraz bardziej oddala się od celu. Balans między Zachodem a Wschodem obiera w Serbii jak na razie ten drugi kierunek.

Ostatnie wybory w grudniu 2023 roku były już czwartymi w ciągu 10 lat, które odbyły się przed planowanym terminem. Celem ekipy obecnego prezydenta Vučicia znów było umocnienie się na pozycji hegemona serbskiej sceny politycznej. Choć półtora roku wcześniej Vučić w cuglach zapewnił sobie drugą kadencję w Novim Dvorze, to już jego partia względem wyborów z 2020 roku straciła kilkadziesiąt miejsc w Zgromadzeniu Narodowym.

Wybory w cieniu protestów

Przedterminową elekcję zaplanowano na 17 grudnia 2023 roku wraz z wyborami samorządowymi w 66 miastach i regionach. Do tego czasu Serbią targały liczne protesty wobec ówczesnej władzy. V-Dem Institute zajmujący się badaniem jakości demokracji w poszczególnych krajach ocenił Serbię jako autokrację wyborczą. Negatywnie w stosunku do polityki serbskiego rządu odnosił się też Freedom House:

–Władze w Serbii podkopały prawa polityczne i wolności obywatelskie, wywarły presję na niezależne media, opozycję i organizacje społeczeństwa obywatelskiego – czytamy na ich stronie internetowej. W stabilizacji sytuacji w kraju na pewno nie pomagał również zaogniający się konflikt na granicy z Kosowem. W mijającym roku doszło do kilku incydentów w strefie przygranicznej. W maju wojska serbskie zostały postawione w stan gotowości po nielegalnych zdaniem Serbów wyborach samorządowych w Kosowie. We wrześniu na granicy doszło do strzelaniny, w której życie straciło kilku kosowskich policjantów. Przygotowanie do elekcji były więc napięte. Głównym rywalem SNS w nadchodzących wyborach była proeuropejska Koalicja Przeciwko Przemocy zawiązana po tragicznych majowych wydarzeniach w jednej z belgradzkich szkół, kiedy 13-letni uczeń zabił 10 osób. Doszło wtedy do powiększenia się konfliktu politycznego, kiedy to ówczesny minister edukacji, Branko Ružić, w swoim oświadczeniu stwierdził, że „winę za te wydarzenia ponoszą internet, gry komputerowe i wszystkie inne tzw. zachodnie wartości”.

Bolesna porażka

Zgodnie z sondażami partia urzędującego prezydenta mogła liczyć od 38% do 45%. Im bliżej wyborów jednak, tym notowania SNS pogarszały się, a protesty nasilały. Mimo wszystko sytuacja dla rządzącego ugrupowania wydawała się bezpieczna z racji tego, że zawsze mogła liczyć na wsparcie koalicji byłego premiera Serbii, Ivicy Dačicia, w której skład wchodziła Socjalistyczna Partia Serbii, Zjednoczona Serbia oraz Zieloni. Ostatecznie wynik Serbskiej Partii Postępowej przerósł najśmielsze oczekiwania. Populiści uzyskali aż 48% poparcia, co przełożyło się na 128 mandatów, czyli o 8 więcej niż po wyborach w 2022 roku. Na drugim miejscu znalazła się opozycyjna koalicja Serbia Przeciwko Przemocy z 24% wynikiem (65 mandatów). Współrządzący SPS zanotował niecałe 7% poparcia (18 mandatów), co pomimo niezłego wyniku opozycji skonsolidowało władzę dotychczasowych rządzących. Szczególnie bolesne dla opozycji okazały się wyniki wyborów lokalnych. Rządzący SNS zwyciężył we wszystkich 66 regionach, nawet w stolicy kraju, Belgradzie, gdzie opozycja miała realną szansę na odzyskanie władzy. Ostatecznie SNS triumfowała tam stosunkiem 39:34.

W ramach misji obserwacyjnej OBWE w Europie mającej na celu zbadanie poprawnego przeprowadzenia wyborów, przygotowany został wstępny raport dotyczący elekcji. Możemy w nim przeczytać o licznych nieprawidłowościach w dniu głosowania. Mowa tutaj o wywieraniu presji na pracownikach sektora publicznego, czy też przekazie medialnym przychylnym władzy. Zwrócono także uwagę na liczne błędy proceduralne: niekonsekwentne działanie przy liczeniu głosów, brak weryfikacji tożsamości w lokalach wyborczych lub zwożenie zwolenników partii rządzącej z krajów ościennych do odpowiednich lokali wyborczych. Wybory obserwowała także lokalna organizacja CRTA, która stwierdziła, iż powyższe nieprawidłowości mogły zaważyć na wyniku wyborów.

„Dostaliśmy sygnał z Rosji”

Tuż po wyborach w całej Serbii, zwłaszcza w Belgradzie wybuchły wielotysięczne demonstracje sprzeciwiające się metodom przyjętym podczas przeprowadzania elekcji. Opozycja domagała się powtórzenia wyborów, a dwóch jej działaczy rozpoczęło strajk głodowy. Doszło do starć z policją, w których rannych zostało 30 policjantów. Demonstrujący próbowali wedrzeć się do ratusza, użyto gazu łzawiącego. Premierka Serbii, Ana Brnabić, cytowana przez portal Ukraińska Prawda, mówiła, że to rosyjskie służby przekazały informacje serbskim o możliwych incydentach powyborczych.

– Mieliśmy informacje od służb, które nas przed tym ostrzegały. Przede wszystkim informacje zostały nam przekazane przez rosyjskie służby specjalne, ale [przedstawiciele krajów zachodnich – przyp. red.] oskarżyli nas o szerzenie bzdur i dezinformacji – wypowiadała się Brnabić. Dalej oskarżała opozycję o brutalną próbę destabilizacji państwa. Te wypowiedzi na pewno ochłodzą relacje z UE i mogą popchnąć wajchę balansu relacji Serbii Wschód-Zachód w tę pierwszą stronę.

Wszystko wskazuje na to, że kontynuowana będzie serbska populistyczna polityka SNS. Relacje z UE będą polegały na uzyskaniu jak największych korzyści przy jak najmniejszych stratach, mocno romansując przy tym z krajami o ograniczonej demokracji – Węgrami, Rosją, czy Chinami. Jeśli ten kurs się utrzyma, dołączenie Serbii do UE, będzie stopniowo się oddalać.

Filip STACHOWICZ