Niall Horan zadebiutował na polskiej scenie. Czy dobrze mu poszło? [RELACJA]

Nietypowa, klimatyczna konstrukcja sceny to tylko jedna z wielu rzeczy, którą pamięta się z „The Show”. / Źródło: Marcin Klonowski

Łódź była osiemnastym przystankiem Nialla Horana na trasie promującej jego najnowszy album, „The Show”, a zarazem miejscem jego pierwszego koncertu w Polsce. Jak były członek brytyjskiego boysbandu zaprezentował się słuchaczom? Czy oceniany z perspektywy czasu debiut satysfakcjonuje? 

18 marca fani gromadzili się pod łódzką Atlas Areną już od samego rana i co warto zaznaczyć: w niezbyt rozpieszczających warunkach pogodowych ani nienajlepiej rozlokowanych kolejkach do wejść. W tłumie wyczuwalne było jednak ogólne podekscytowanie. Wszyscy z niecierpliwieniem wyczekiwali występu trzydziestoletniego Nialla Horana. 

Jego wejście na scenę poprzedził entuzjastycznie przyjęty support, zapamiętywalny w brzmieniu zespół Tommy Leroy. W trakcie, gdy jego wokalistki rozgrzewały widownię, Atlas Arena stopniowo zapełniała się, by wraz z wejściem Horana na scenę, ostatecznie powierdzić, że koncert został wyprzedany. Szybko okazało się, że „The Show” na nazwie albumu i trasy koncertowej się nie skończy. By wyciągnąć taki wniosek, wystarczyło rzucić okiem na samą scenę irlandzkiego wokalisty. Biała, wyraźnie wzorowana na konstrukcji tych teatralnych, przekonywała zgromadzoną w Atlas Arenie publikę, że czeka ją prawdziwe widowisko. Zamontowana na niej „kurtyna” podnosiła się i opadała w trakcie kolejnych piosenek, przy niektórych z nich, służąc jako dodatkowy telebim. To jeden z wielu bardzo ciekawych, zapamiętywalnych wizualnie, pomysłów teamu artysty. 

Obok samej sceny, duże wrażenie robiła sceniczna charyzma Horana. Od pierwszych chwil koncertu z naturalną lekkością skupiał na sobie uwagę fanów, ujmując przy tym szczerym entuzjazmem i emocjonalnym zaangażowaniem w każdą z wykonywanych piosenek, od tych dynamicznych, jak „Small Talk” czy „Nice to Meet Ya” po te wolniejsze, jak „Black and White”. W sumie zagrał ich 21, pochodziły one z jego  wszystkich trzech albumów solowych – „Flicker”, „Heartbreak Weather” i „The Show”. Ale to nie wszystko…

Choć osiemnastomiesięczna „przerwa” One Direction wydłuża się o kolejne lata, duch fanów zespołu pozostaje nader entuzjastyczny. Wielu z nich na koncert stawiło się w koszulkach z logiem lub podobiznami członków „największego boysbandu na świecie”, tu i ówdzie można było znaleźć plakaty nawiązujące do nastoletnich lat muzyków, a wśród widowni fruwały nawet tematyczne balony. Sam zaś Niall wykonał jedną z popularnych piosenek One Direction, odsłaniając „Night Changes” w klimatycznej oprawie i lekko zmodyfikowanej wersji.

Po tak udanym występie, Niall z pewnością wróci jeszcze do Polski. / Źródło: Marcin Klonowski

Nie sposób było również nie zwrócić uwagi na instrumentalną wszechstronność Irlandczyka. W trakcie swojego show niejednokrotnie grał na gitarze, ale też i na pianinie, czy harmonijce. Zaprezentował bardzo dobrą formę wokalną, mógł też liczyć na imponujących rozmiarów chór. Fani – z całej Polski, okolic a nawet i rodzinnej miejscowości Horana – śpiewali razem z artystą przez cały koncert, słowo za słowem, piosenka po piosence. W krótkiej przerwie, pomiędzy utworami, ku wielkiej uciesze tłumu, Horan przeczytał też kilka z przygotowanych przez nich banerów.  

– This was a memorable night of my career – podsumował ucieszony Irlandczyk, dziękując zgromadzonym, że poświęcili czas i środki, by przyjść na jego „The Show”. Wkrótce po tym opadła kurtyna, ogłaszając wszystkim zgromadzonym: „the end” wydarzenia. I choć od występu minęło już kilka tygodni, wciąż pozostaje ono żywe w mojej pamięci. To typ wydarzenia, do którego wciąż wracasię z entuzjazmem. Dla takich wrażeń jeździ się na koncerty. Brawo, Niall – zdałeś egzamin śpiewająco.

Marcin KLONOWSKI