Opus magnum Tarantino. „Pulp Fiction” to jeden z wielu kultowych filmów twórcy

Quentin Tarantino to absolutna legenda Hollywoodu, którą nagrodzono aż ośmioma Oscarami. Źródło: pexels.com/Rafał Maciejski

Współcześni kinomaniacy nie mogą narzekać. Liczne platformy streamingowe oferują swoim subskrybentom wiele nowych propozycji filmowych, jak i serialowych. W kinach wciąż pojawiają się produkcje przyciągające liczne grono widzów. Z drugiej strony ich natłok sprawia, że coraz trudniej o wyróżniające się spośród tłumu tytuły. Czy filmy z współczesnego repertuaru zyskają kiedyś status kultowych? W maju mija 30 lat od premiery filmu, który w pełni zasługuję na takie miano. 

Krótko po swoich dwudziestych urodzinach Quentin Tarantino zatrudnił się w kalifornijskiej wypożyczalni kaset video. Nie był to czas zmarnowany. Liczne seanse oraz obcowanie ze światem kina wpłynęło na twórczość przyszłego reżysera. W pracy poznał Rogera Avary’ego, czyli przyszłego współscenarzystę swoich pierwszych filmów. Na początku lat 90. kariera Tarantino zaczęła się rozkręcać. Oryginalne scenariusze, które sam opracowywał, cieszyły się powodzeniem w światku filmowym – to w końcu na podstawie jego pomysłu Oliver Stone nakręcił „Urodzonych morderców”, a Tony Scott zekranizował „Prawdziwy romans”. W przypadku pierwszego z filmów Tarantino nie ukrywał swojego niezadowolenia. Jego zdaniem Stone zmodyfikował historię zawartą w scenariuszu w znaczny sposób, odbiegając od początkowej wizji autora. W 1992 roku Tarantino zadebiutował „Wściekłymi psami”. Historia opowiadająca o nieudanym skoku na sklep jubilerski zyskała sporą popularność wśród amerykańskiej widowni.  

Myślisz Tarantino, mówisz Pulp Fiction 

21 maja 1994 roku to dzień premiery jednej z najbardziej rozpoznawalnych produkcji lat 90. XX wieku (kto wie, czy nie w historii kina?). Na ekrany wszedł wówczas „Pulp Fiction”. Film odwołujący się do popularnych w połowie XX w. historii kryminalnych produkowanych na papierze marnej jakości. Bez wątpienia jest to produkcja niesamowicie oryginalna. Tworzy ją kilka opowieści uporządkowanych w niechronologiczny sposób, lecz z pozornego chaosu wyłania się sprawna i zazębiająca się fabuła. Każda z historii w pewien sposób nakłada się na siebie, a łączą je ci sami bohaterowie. Widzom często towarzyszą zaskakujące twisty, z których Quentin znał się po latach znany.  

Mocną stronę „Pulp Fiction” stanowią wyraziści bohaterowie zagrani w brawurowy sposób przez liczne grono utalentowanych aktorów. Dzięki roli Vincenta Vegi John Travolta wrócił do pierwszej ligi Hollywoodu. Pierwotnie planowano zatrudnić Michaela Madsena. Na szczęście, ze względu na inne zobowiązania aktor nie wziął udziału w nagraniu. Ze strony producentów pojawiła się propozycja wykorzystania talentu Daniela Day-Lewisa. Tarantino był innego zdania. Usilnie optował przy Travolcie, który wspólnie z Samuelem L. Jacksonem (Jules Winnfield) stworzył parę gangsterów działających na zlecenie Marcellusa Wallace’a. Jego żonę – Mię zagrała Uma Thurman, z kolei rola twardego boksera Butcha Coolidge’a przypadła Bruce’owi Willisowi. W obsadzie pojawiło się także wielu innych uznanych aktorów, m.in. Christopher Walken, Harvey Keitel oraz Tim Roth. Epizodycznie pojawił się także sam Quentin Tarantino. Polski akcent zapewnił Andrzej Sekuła, odpowiedzialny za zdjęcia. Nie była to ich pierwsza współpraca, polski operator działał z reżyserem również przy „Wściekłych Psach”.  

„Pulp Fiction” do dzisiaj wyróżnia się także za sprawą ponadczasowej muzyki. Wykorzystano w nim wówczas nieco zapomniane przeboje z minionych dekad. W pamiętnej scenie twista w wykonaniu Thurman i Travolty pojawia się „You Never Can Tell” Chucka Berry’ego. Z kolei zespół Urge Overkill odświeżył stary przebój Neila Diamonda pt.: „Girl, You Will Be a Woman Soon”. Charakterystyczny motyw gitarowy zawdzięczamy Dickowi Dale’owi i jego „Misirlou”. Ponadto w filmie pojawiają się również przejawy twórczości takich artystów jak: Dusty Springfield, Ricky Nelson czy Kool and The Gang. 

Pulp Fiction i nie tylko 

Festiwal w Cannes roku 1994 roku przyniósł Polakom mieszane odczucia. Jury konkursu pod przewodnictwem Clinta Eastwooda postanowiło przyznać Złotą Palmę dziełu Tarantino. Jednym z największych przegranych tamtego festiwalu okazał się Krzysztof Kieślowski. Film uznanego reżysera znad Wisły – „Trzy kolory. Czerwony” przegrał z produkcją młodego nieopierzonego Amerykanina. Niespełna rok później „Pulp Fiction” nagrodzono Oscarem. Za scenariusz oryginalny statuetka przypadła Tarantino oraz Rogerowi Avary’emu. W sześciu innych kategoriach skończyło się na nominacjach. Film doceniono także na innych festiwalach, co zwiastowało sukces przyszłych lat, kiedy to kolejne filmy Tarantino również doczekały się wielu nagród. 

Pierwsze filmy ekstrawaganckiego twórcy unaoczniły jego charakterystyczny styl: przejaskrawiona przemoc, rozbudowane dialogi, liczne nawiązania do popkultury oraz specyficzny humor. Kolejne produkcje ugruntowały jego pozycję. Czerpiąca z blaxploitation „Jackie Brown”, odwołujący się do japońskiego kina „Kill Bill”, czy będące wariacją na temat II wojny światowej i nazistów „Bękarty wojny” uwiarygodniły Tarantino jako wszechstronnego reżysera. W „Django” i w „Nienawistnej Ósemce” bawił się konwencją westernową, a w filmie „Pewnego razu… w Hoollywood” nawiązywał do złotych czasów światowego kina. 

Tarantino planuje nakręcić jeszcze jeden film. Dziesiąty w swojej karierze, a zarazem ostatni. Długo mówiono o produkcji „The Movie Critic”. Film miał nawiązywać do osobistych doświadczeń Tarantino z przeszłości, ale podobno nastąpiła zmiana planów. Reżyser zainteresował się ponoć innym pomysłem. Czy Tarantino dotrzyma słowa? Wielbiciele talentu 61-latka mogą spodziewać się interesującego zakończenia jego bogatej przygody z kinem. 

Łukasz KAWA