Europrzepychanka. Kto kandyduje do Parlamentu Europejskiego?

Walka o miejsce w PE ma wyjątkowo polityczny charakter // źródło: Wikimedia Commons

Silna pozycja Polski w Europie, bezpieczeństwo, imigranci, Zielony Ład, Polexit – to tylko niektóre ze skrajnie różnych haseł i postulatów, jakie słyszymy w ostatnich tygodniach. 9 czerwca odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Wielu kandydatów budzi duże  emocje wśród wyborców – zwłaszcza ci reprezentujący najważniejsze partie KO i PiS. Powiązane z nimi nazwiska przewijają się w przestrzeni publicznej najczęściej, ale czy to one mają największe szanse na zwycięstwo?

Wśród polityków koalicji rządzącej od dawna mówi się o kolejnej mobilizacji podczas wyborów parlamentarnych. Na listach wszystkich ugrupowań nie brakuje znanych nazwisk, choć nie wszystkie powiązane są z samym PE. Duża część raczej kojarzy się z październikowymi wyborami, czy nawet tymi kwietniowymi, gdyż dla wielu polityków wybory do PE to szansa na naprawienie porażek… albo pójście o krok dalej, w przypadku tych, którzy już uzyskali mandat w polskim Sejmie.

Recepta na sukces?

Jednym z głównych graczy na scenie politycznej zdecydowanie jest Koalicja Obywatelska. Obecnie nie cieszy się zbyt dużą liczbą mandatów – Platforma Obywatelska w 2019 r. uzyskała ich tylko 13. Wszystko wskazuje jednak na to, że w tych wyborach to się zmieni. W sondażu Opinia24 dla Gazety Wyborczej przeprowadzonym w dniach 13-14 maja, KO zajęło pierwsze miejsce z 31% poparcia, wyprzedzając o dwa punkty procentowe PiS. Na listy obok europosłów ubiegających się o reelekcję (m.in. Ewy Kopacz), trafili choćby członkowie rządu – Borys Budka, Marcin Kierwiński i były już minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz. Ten pierwszy wzbudza największe emocje – obiecywał bowiem rozliczenie byłych władz spółek Skarbu Państwa, a tymczasem przed zakończeniem prac ogłoszono jego kandydaturę jako „jedynkę” w okręgu śląskim. Jest to o tyle zaskakujące, że Budka jeszcze niedawno deklarował, iż w wyborach udziału nie weźmie – zmianę decyzji tłumaczył otrzymaniem takiej propozycji od premiera, kiedy okazało się, że nie wystartuje Jerzy Buzek. Aktualnie jego związek ze sprawą spółek Skarbu opiera się przede wszystkim na publicznej krytyce kandydatury Obajtka, jak i reszty kandydatów PiS-u, których listy nazwał „listami skazańców”.

Listę Trzeciej Drogi w Warszawie otwiera wiceprzewodniczący Polski 2050 Michał Kobosko. Wśród „jedynek” nie brakuje także obecnych ministrów i wiceministrów – startuje m.in. minister rozwoju i technologii Krzysztof Hetman. Kampania wyborcza kandydatów koalicji obiła się bez większego echa – żaden z nich jak na razie szczególnie się nie wyróżnia. Najwięcej zaś wypowiada się niestartujący w wyborach Szymon Hołownia.

Dla Lewicy to trudne wybory, choć według sondaży ma ona szansę przebić swój wynik z wyborów samorządowych. W okręgach z największą szansą na mandat „jedynkami” zostali Robert Biedroń, Joanna Scheuring-Wielgus i Maciej Konieczny. W przeciwieństwie do reszty ugrupowań z koalicji rządzącej, na listach nie znaleźli się sprawujący urzędy ministrowie. Nie wszędzie jednak na szczycie list znajdują się znane nazwiska – duża część polityków jest dość słabo kojarzona na skalę krajową, co może przełożyć się na liczbę głosów. W narracji Lewicy znacznie bardziej wybijają się proeuropejskie postulaty, aniżeli poszczególni kandydaci.

Walka o mandat czy immunitet?

Prawo i Sprawiedliwość w 2019 roku uzyskało najwięcej miejsc w Brukseli ze wszystkich polskich ugrupowań. O reelekcję walczą m.in. Beata Szydło i Anna Zalewska. Teraz politycy skupiają się na hasłach o suwerenności Polski, krytykując przy tym wprowadzone przez UE niektóre regulacje – głównie gospodarcze, takie jak Zielony Ład. Nie brakuje także złośliwości kierowanych w stronę Tuska, niegdyś przewodniczącego Rady Europejskiej. Jarosław Kaczyński uparcie kontynuuje narrację o „niemieckim agencie” i wraz ze swoją partią buduje narracje o braku polskiego głosu w PE (sytuację mogłyby uratować tylko mandaty dla polityków PiS-u).

Na niektórych listach znaleźli się politycy, którzy z wielu przyczyn mogą obawiać się o swoją przyszłość w Polsce. Zapowiedziane rozliczenie rządów PiS zbliża się wielkimi krokami i dla niektórych ryzyko poniesienia konsekwencji za swoje czyny okazuje się dość wysokie. Budzących wiele emocji kandydatur nie brakuje zwłaszcza w województwach wschodnich, które dla PiS-u są pewnego rodzaju pewniakiem. Na szczycie list figurują Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, a także były szef Orlenu Daniel Obajtek. Cała trójka jest  podejrzewana przede o chęć wszystkim uzyskania immunitetu. Co ciekawe, tego typu kandydatur nie pochwalają wszyscy członkowie partii – przykładowo poseł Marek Suski publicznie udzielił poparcia Karolowi Karskiemu startującemu w województwie warmińsko-mazurskim i podlaskim. Na szczycie tej listy figuruje Wąsik jawnie skrytykowany przez Suskiego: „nikt nie będzie się z nim liczył w Parlamencie Europejskim”. Według niego w PE powinni się znaleźć ludzie z doświadczeniem, którzy będą tam szanowani – a co do tego miał pewne wątpliwości, jeśli chodzi o jego partyjnego kolegę, jeszcze niedawno znajdującego się w więzieniu.

Wielki powrót do polityki zaliczył także Jacek Kurski, były prezes TVP, który ponownie został przyjęty w szeregi PiS-u (wykluczony został w 2011). Swoją decyzję uzasadnia „walką o normalną, demokratyczną, wolną Polskę”. Z tej kandydatury, jak się okazuje, nie są zadowoleni niektórzy z jego partyjnych kolegów, jak chociażby szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek jawnie deklarujący negatywny stosunek do tego kandydata. Sam Kursi uważa, że „wszyscy chcą go na liście”, co zadeklarował w wywiadzie dla Radia Zet. Z pewnością chce go głowa partii, Jarosław Kaczyński, który „z całego serca” popiera byłego szefa TVP.

Konfederacja także próbuje swoich sił na listach do PE, mimo sceptycznego stosunku do samej Unii Europejskiej. „Jedynką” został m.in. Grzegorz Braun, który swoją kampanię wyborczą promuje składaniem autografów na gaśnicach. On sam miejsce na liście nazwał „zaszczytem”.

Wśród kandydatów bezpartyjnych znalazł się także skrajnie antyunijny Janusz Korwin-Mikke, do niedawna także związany z Konfederacją. Lider listy na Śląsku jako swoją motywację podaje „walkę o polskie prawa” oraz chęć, by „polskie dzieci uczyły się w normalnej szkole”. Równolegle na platformie X krytykuje chociażby „ograniczenie polskiej suwerenności przez prawo unijne”.

Kontrowersje wokół kandydatów do PE komentuje politolożka UAM, dr Joanna Kałużna:

– Jeżeli chodzi o kontrowersyjność kandydatów, należałoby wydzielić trzy grupy: zawsze lub często przegranych; niedawno wybranych do Sejmu lub Senatu, ew. w wyborach do organów samorządu terytorialnego; ubiegających się o kolejną kadencję, pomimo swojego wieku i postulowanej przez część opinii publicznej „politycznej emerytury”; względnie tzw. „spadochroniarzy” – startujących z okręgów, w których dana partia ma wysokie poparcie, choć wyborcy niekoniecznie ową kandydaturę przyjmują z entuzjazmem.

Dwa obozy, jedna Bruksela

Różnica procentowa pomiędzy dwoma największymi polskimi partiami prawdopodobnie będzie niewielka, co odzwierciedla podział w polskim społeczeństwie. O zdanie ponownie zapytałam dr Joannę Kałużną.

– Wszystkie sondaże wskazują na dość stabilne poparcie dla dwóch największych ugrupowań, tj. Prawa i Sprawiedliwości oraz Koalicji Obywatelskiej. Względem wyborów do Sejmu i Senatu widać spadek poparcia dla Trzeciej Drogi oraz wzrost wspomnianego poparcia dla Konfederacji. Z pewnością nie jest to zaskakujące, wielu wskazuje na „krótką ławkę” Trzeciej Drogi oraz na fakt, że w wyborach do PE głosy zyskują ci kandydaci, którzy niekoniecznie wzbudzają nasze pełne zaufanie, więc nie widzielibyśmy ich jako reprezentantów okręgu w Sejmie czy Senacie.  Natomiast jako tych „walczących o interesy Polski w UE” (lub przeciwko UE) jak najbardziej – dr Kałużna wskazuje również na to, że podobne tendencje występowały także we Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Dodaje również, że w wyborach PE często zyskują kandydaci partii populistycznych, kontrowersyjni i prowadzący swoją kampanię w oparciu o chwytliwe hasła, nie zaś o konkretne postulaty.

Decydujące starcie rozegra się między KO a PiS-em, chociaż kandydaci mniejszych partii mogą liczyć na nieco wyższe wyniki, niż w Sejmie i Senacie. W kampanii wyborczej brakuje wyrazistych, wyróżniających się postulatów – mamy tutaj wyraźne dwa większe obozy. Koalicja rządząca mówi przede wszystkim o dalszym umacnianiu pozycji Polski na arenie międzynarodowej, opozycyjny PiS w odwecie rzuca hasłami o koniecznej suwerenności kraju. Nietrudno zauważyć spadek zainteresowania względem wyborów krajowych z 2023 roku. Promocja kandydatów nie jest aż tak intensywna, hasła nie zapadają aż tak bardzo w pamięć, a nowych, ciekawych opcji, na które można byłoby oddać głos prawdopodobnie nie poznamy. Wiele nazwisk pokrywa się z jesiennymi listami, co sprawia wrażenie, jakby te bardziej kontrowersyjne postaci chciały uciec do Brukseli przed polityczną odpowiedzialnością. Trudno stwierdzić, czy Polska ma szanse pobić rekordową frekwencję w wyborach do PE z 2019 roku (45,68%). Do wzięcia udziału w głosowaniu zachęca dr Kałużna:

– Ważne, aby frekwencja wyborcza była jak najwyższa, a każdy głosował zgodnie ze swoimi preferencjami, nie patrząc na to, który z kandydatów jest pierwszy na liście. Różne wybory pokazały, że decyzje wyborców mogą wcale nie odzwierciedlać „partyjnych układanek”. Ze swojej strony pozostawiam więc apel, aby przede wszystkim iść na wybory!

Oliwia GARCZYŃSKA