„Fallout” powraca w wielkim stylu. Czy warto wrócić na nuklearne pustkowia?

W Falloucie poznajemy życie mieszkańców krypt, ocalałych po nuklearnej zagładzie. / Źródło: AlexAlexxxeev/Wikimedia Commons

„Fallout” to jedna z serii, która zdefiniowała mój gust gamingowy na długie lata. Jest coś urzekającego, a jednocześnie niezwykle przerażającego w wizji nuklearnej apokalipsy zmieniającej nasz świat nie do poznania. Podróż po tym postapokaliptycznym pustkowiu zmienia człowieka: dosłownie i w przenośni. Cała znana nam dotąd cywilizacja znika, a wytrwałe niedobitki zmuszone są do ciągłej walki o przetrwanie, która, przy okazji, staje się małym, ale błyskotliwym komentarzem na temat współczesności.  

Zacznijmy jednak od początku: czym w ogóle jest „Fallout”? Najprościej mówiąc, jest to seria gier z gatunku RPG, której akcja przenosi nas do postapokaliptycznej rzeczywistości zniszczonej przez wojnę jądrową. Tytuł charakteryzuje się połączeniem absurdu, komedii, kiczu i brutalności, tworząc unikalną wizję nuklearnej „amerykany”. Ukazuje nam obraz wyjałowionej krainy, w której ludzie zmuszeni są do życia wśród zmutowanej fauny i flory, co skutecznie uniemożliwia im normalną egzystencję. Ponadto, do tej pełnej ekscytujących dziwactw mieszanki możemy dodać atrakcje, takie jak: łowcy głów, fanatyczne organizacje oraz inne, bardziej lub mniej niebezpieczne stowarzyszenia. To, co zdecydowanie wyróżnia serię spośród innych produkcji to także charakterystyczny humor oparty na przeciwieństwach. Dodajmy do tego szeroko pojęty retrofuturyzm i voila! Oto jest ten niepowtarzalny „Fallout”.  

To oczywiście duże uogólnienie, ale uwierzcie mi – naprawdę trudno jest w kilku zdaniach oddać istotę „Fallouta”. Patrząc na długoletnią historię serii, trudno jest pojąć, co, gdzie, z czym i w jaki sposób się łączy. Odpowiedzmy zatem na podstawowe pytanie: gdzie zacząć swoją przygodę z „Falloutem”? Jeżeli jesteście fanami gier, a szczególnie starych, dobrych erpegów, to śmiało możecie zacząć od „jedynki”.

Choć wydana w 1997 roku pierwsza część serii może nieco trącić myszką, to nie można jej odmówić niepowtarzalnego klimatu i niesamowitej frajdy płynącej z rozgrywki. Klasyczne gry pokroju „Fallouta” potrafią skutecznie odrzucić gracza na wielu poziomach, czy to ze względu na wyśrubowany poziom trudności, czy po prostu archaiczną, jak na dzisiejsze standardy oprawę graficzną. Podobnie sprawa wygląda w przypadku drugiej części. Jeżeli szukacie wymagającego RPGa, który wciągnie was na długie godziny to celujcie w te dwie części. Aczkolwiek zaznaczam, że nie są to produkcje dla wszystkich i prędzej mogą was one odstraszyć, niż zachęcić. Jeżeli stare produkcje nie za bardzo wam podchodzą, a pojęcia takie jak chronologia i porządek są wam nieznane, to zacznijcie od którejkolwiek innej, nowszej odsłony. Jest także trzecie, być może dla niektórych najlepsze rozwiązanie – serial.  

Od razu uspokajam, amazonowy „Fallout” należy do tych z kategorii lepszych. I mówię to z perspektywy osoby, która jest emocjonalnie przywiązana do całej serii. W ostatnim czasie scenarzyści coraz częściej decydują się na adaptację popularnych gier zarówno na ekrany większego, jak i mniejszego formatu, co z pewnością cieszy dużą część społeczności graczy (w tym także mnie). Po wielu latach najróżniejszych filmowych niewypałów, „gradaptacje” powoli zaczynają zrywać ze stereotypem kiczowatości i wreszcie kładą nacisk na jakość. W nowym projekcie Amazona dostrzec można głęboki szacunek do oryginału, a także zaangażowanie i oddanie twórców, którzy stanęli na wysokości zadania, prezentując nam wizję spójnego, postnuklearnego świata. A uwierzcie mi, takie połączenie mogło się nie udać na wielu poziomach… „Fallout” to po części western, po części kino drogi. Pełno tu czarnego humoru, który szybko przeradza się w kino grozy z prawdziwego zdarzenia. Motywy te nieustannie przeplatają się i łączą ze sobą, w konsekwencji, dając widzom jeden z lepszych groteskowych obrazów amerykańskiego snu.  

A jaka jest fabuła? Lucy, główna bohaterka serialu, zostaje zmuszona do opuszczenia Krypty 33 – schronu, w którym niedotknięci przez kryzys jądrowy mieszkańcy żyją z dala od bolączek codziennego świata. Na swojej drodze spotyka ekscentrycznego Ghoula, a także żołnierza Bractwa Stali, którzy z osobistych pobudek wyruszają w podróż po zniszczonych przez wojnę Pustkowiach. Historia przedstawiona w serialu nie nawiązuje do jakiejkolwiek fabuły znanej z gier. Umiejscowienie akcji w uniwersum „Fallouta” daje twórcom swobodę, dzięki której unikają dosłownego przenoszenia akcji wielogodzinnej rozgrywki do serialu, co mogłoby naruszyć spójność narracyjną siostrzanego medium. Nie znaczy to jednak, że zabrakło miejsca dla licznych odwołań do oryginału, które z pewnością ucieszą nie jednego fana serii.  

„Fallout” przeszedł wiele zmian na przestrzeni lat, mimo że każda część wita graczy tymi samymi słowami: „Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia”. Patrząc na dużą popularność serialu i ponowny wzrost zainteresowania grami, możemy domyślać się, że firma Bethesda odpowiedzialna za ostatnie odsłony serii, zaczęła na poważnie myśleć nad kolejną odsłoną nuklearnych Pustkowi. Być może twórcy pokuszą się o powrót do korzeni serii, za którymi tęsknią ci nieco starsi gracze. Koniec końców, wydaję się, że seria po wielu latach przechodzi w pełni zasłużony renesans, który (całkiem spodziewanie) zachęcił sporą liczbę odbiorców do spróbowania swoich sił w postnuklearnej rzeczywistości. Jeżeli czarny humor, nadmierna brutalność i wielkie spluwy nie są wam straszne – gorąco zachęcam do zapoznania się z „Falloutem”. Bądź co bądź, to jedna z najważniejszych serii gier, która namieszała nieco na rynku gamingowym, na stałe zmieniając sposób, w jaki postrzegamy klasyczne RPGi. 

Piotr RYDZ