O polityce nie w polityce

W ciągu kilku ostatnich miesięcy życie polityczne nabrało tempa. Właściwie, można by rzec, że Europa z impetem wkroczyła na polskie salony. Zrobiło się gorąco niczym na pustyni. O Ukrainę spierają się wszyscy, od studentów na imprezach (przypadek potwierdzony) przez randki, długie wieczory przy piwie aż po dzienniki telewizyjne. Trudno wyobrazić sobie, by którykolwiek z programów informacyjnych nie poruszył tematu Krymu i śmiałych poczynań Władymira Putina. Jednak nie tylko media w ścisłym tego słowa znaczeniu zajmują się problemem za wschodnią granicą. Zatem… kto jeszcze?

Wagę wydarzeń na Ukrainie osiągnęły chyba tylko XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Sylwetki medalistów obiegły czołówki wszystkich polskich gazet, a żółte i czerwone paski gościły na kanałach informacyjnych znacznie częściej niż zwykle. I do sportu wmieszała się jednak polityka. Konkretniej, wmieszał się Paweł Kukiz, apelując do Kamila Stocha, dwukrotnego mistrza olimpijskiego, o zaangażowanie w sprawie Ukrainy. Nawoływał, by obok biało-czerwonej szachownicy, symbolu polskiego lotnictwa wojskowego, na kasku Kamila Stocha pojawiła się flaga naszych wschodnich sąsiadów wraz z czarnym kirem. List, przesycony odwołaniami do polskiej historii czy góralskiej tradycji, wzbudził u zazwyczaj spokojnego Stocha dość silne emocje. „Jestem tylko skoczkiem narciarskim, nie bohaterem z kreskówki ratującym świat” – odpowiedział. Prawdę mówiąc, trudno się dziwić. Skocznie narciarskie to miejsce sportowych zmagań a nie konfliktów politycznych.

Politycy wiedzą jednak więcej. I widzą chyba też. Bowiem nie tylko Paweł Kukiz, ale i Stefan Niesiołowski dostrzegł w kasku skoczka element politycznej rozgrywki. Dla Stocha biało-czerwona szachownica to symbol siły, element dumy narodowej, dla członka klubu PO – nawiązanie do katastrofy smoleńskiej z 10. kwietnia 2010 r. Na szczęście, wśród licznej rzeszy kibiców kask sportowca wzbudził zachwyt a nie skojarzenia. Choć i w tym przypadku niektórych poniosła fantazja, co zaowocowało licznymi żartami z mistrzem olimpijskim w roli głównej.

Nie tylko sport, ale i kultura nie ustrzegła się politycznych akcentów. Choć na maj zaplanowano w Polskim Teatrze w Moskwie premierę spektaklu „Porwanie Europy”, to jego losy obecnie wiszą na włosku. Z głównej roli zrezygnował bowiem Daniel Olbrychski. Swoją decyzję argumentował poczynaniami Władymira Putina i postawą rosyjskiego parlamentu – przedstawiciela narodu – który przyklasnął aneksji Krymu do Rosji. Choć aktor wielokrotnie nie krył swojej sympatii do Rosjan, tym razem zareagował na akt agresji. Stał się w ten sposób obiektem ostrego sporu na antenie programu „Kropka nad i” Moniki Olejnik. Jacek Kurski grzmiał: „Olbrychski odgrywał dotąd rolę politycznego frajera”.

Czy Daniel Olbrychski faktycznie jest „politycznym frajerem”, którym to mianem został ochrzczony przez członka Solidarnej Polski? Jak dalece politycy mają prawo ingerować w decyzje aktorów, sportowców, przedstawicieli mediów? Czy nie wystarczą kłótnie w Sejmie, przesycone i tak niemałą ilością inwektyw? W końcu „Wolnoć, Tomku, w swoim domku”, jak pisał Aleksander Fredro. Każdy ma prawo do własnych decyzji czy poglądów. Może malować na kasku to, na co ma ochotę, brać udział w spektaklu bądź też nie. Nie wszyscy jednak rozumieją, co to znaczy wolność we współczesnym świecie. Oceniają i próbują wywierać naciski, rujnując to, co może w naszych szarych czasach najlepsze. Choćby piękno sportu…

Politycy, bierzcie przykład z kibiców skoków narciarskich. Warto.

Katarzyna Nowak

Dodaj komentarz