Piłka nożna nie dla kibiców

Fot. wrzuta.pl

Fot. wrzuta.pl

W ciągu kilku ostatnich lat życie kibiców piłkarskich w Polsce znacząco się zmieniło. Ludzie, którzy fanatycznym dopingiem motywowali swoich ulubieńców do walki do ostatnich minut, nagle stali się wrogiem publicznym numer jeden. Dlaczego kibole (słowo to w Wielkopolsce nie ma znaczenia pejoratywnego, oznacza po prostu oddanego kibica) nie mogą realizować swojej pasji? I czy strony konfliktu robią cokolwiek w celu znalezienia wspólnego rozwiązania?

Polscy fani od lat są uważani za jednych z najlepszych w Europie i regularnie plasują się w czołówce rankingów opraw i dopingu (jak np. ostatnio Legia Warszawa). Głośne zagrzewanie do walki przez 90 minut, piękne oprawy i atmosfera na stadionach budzą podziw w świecie kibicowskim, a temperament Polaków rodzi obawy podczas wyjazdów polskich klubów za granicę, zazwyczaj niesłusznie. Niektórzy nawet naśladują zachowania naszych sympatyków futbolu, jak choćby fani Manchesteru City, którzy odwracają się plecami do murawy i skaczą na wzór kibiców Lecha. Z kibicowskiego raju przyszło kibolom spaść do któregoś z kręgów piekła Dantego, ponieważ nagle okazało się, że kibice sprawiają zagrożenie samym sobie i koniecznie trzeba ich uspokoić – nieważne, w jaki sposób. Od tamtego momentu stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa, która sprawia, że kary ponosi duże grono kibiców, a nie garstka, która rodzi autentyczne problemy. Wiele osób twierdzi jednak, że nie ma to nic wspólnego z troską o rodziny na stadionach, a przypomina bardziej grę polityczną, w której fani stali się tematem zastępczym dla niepowodzeń rządu.

Nie mówię oczywiście, że każdy kibic jest święty. Kilka lat temu głośno było o „ustawkach” pseudokibiców wrogich drużyn. Można wymieniać różne występki, jakich dopuszczają się piłkarscy fanatycy, ale chyba nie oznacza to, że należy wszystkich kibiców w Polsce zaszufladkować pod hasłem „potencjalny przestępca”. Jest różnica między pseudokibicem, który bardziej niż dopingu szuka na meczu adrenaliny i jakiejkolwiek zaczepki, a kibolem, który chodzi na mecze po to, by być przy swojej drużynie i wspierać ją w dążeniu do sukcesów.

Nie taki kibol straszny

Część polityków i dziennikarzy wmawia społeczeństwu, że na stadionach jest niebezpiecznie. I pojawia się pytanie – czy kiedykolwiek byli oni na meczu piłkarskim? Ja chodzę na mecze poznańskiego Lecha od kilku sezonów. Byłem na różnych trybunach i nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, żeby ktoś zrobił komuś celowo krzywdę. Co więcej, z większą agresją spotkałem się na trybunach zajmowanych przez tzw. „Januszów”, gdzie każde wstanie z krzesełka kończyło się swojskim „siodej” i mniej lub bardziej wulgarnymi epitetami.

Wojna zaczepna

Jeśli chodzi o sam konflikt, w którym po jednej stronie stoi władza, a po drugiej kibice, nie widać w nim chęci pojednania. Niejednokrotnie dochodziło do prowokacji ze strony policji bądź służb ochroniarskich, które potrafiły m.in. wejść na trybunę fanów Legii i potraktować kilku fanów gazem łzawiącym bez podania przyczyn takiego postępowania. Dopiero po meczu okazało się, że interwencja była związana z zablokowanymi przejściami ewakuacyjnymi. Nie łatwiej poprosić o zejście ze schodów? Do granic absurdu doszły także niektóre media, które były w stanie zmyślić historię o biednej matce z dwójką dzieci, która przez przypadek znalazła się na trybunie najbardziej zagorzałych fanów Śląska Wrocław. Podobno została bestialsko potraktowana przez pseudokibiców, a jej dzieci wspominały ten mecz ze łzami w oczach. Jak się jednak później okazało, na całym (!) stadionie nie znajdowała się kobieta z dwójką synów o podanych przez tę gazetę danych osobowych, co potwierdził także klub.

Z drugiej strony mamy kibiców, którzy nie wahają się odpowiedzieć na zaczepki. Ostatnio coraz modniejsze staje się odpalanie dużej ilości rac. Pirotechnika jest stosowana na stadionach całego świata i bardzo rzadko dochodzą głosy o jakichkolwiek uszczerbkach na zdrowiu fanów wywołanych tą formą dopingu. Są jednak dwa znaczące problemy z tym związane: po pierwsze, odpalanie rac podczas imprez masowych jest w Polsce prawnie zakazane; po drugie, spora ilość odpalonych materiałów pirotechnicznych może skutecznie uniemożliwić kontynuowanie meczu. To tylko daje pretekst wojewodom do zamykania trybun, a nawet całych stadionów. Cierpią kibice, klubowy budżet, a i władza nie ma z tego żadnych korzyści, może poza satysfakcją.

Zacięta rywalizacja

W tym sporze obie strony mają swoje racje i nie zanosi się na to, że któraś postanowi nagle ustąpić. Kto prowadzi w tym meczu? Ciężko stwierdzić. Politycy zyskują kilku nowych wyborców, ale tracą ich wśród kibiców. Media zyskują na oglądalności, ale jednocześnie tracą inną część swojej publiki. Kibice z kolei robią to, co zawsze robili, teraz jednak muszą być bardziej świadomi konsekwencji. Część fanatyków może być nawet zadowolona z sytuacji, ponieważ doping przynosi jeszcze więcej adrenaliny. Każde przeciwstawienie się władzy burzy jednak dobry wizerunek, który kibice zyskują podczas akcji charytatywnych, np. „Niebiesko-Biały Mikołaj” (rozdawanie prezentów dzieciom z domów dziecka przez kiboli Lecha), a także wydarzeń patriotycznych organizowanych przez ultrasów w całej Polsce.

Konflikt ten wygląda poważnie i nie wiadomo, do czego może prowadzić. Jest tak mimo tego, że momentami przypomina on odmrażanie sobie uszu komuś na złość. Kto wygra? Nie wiem. Ale liczę, że na stadionie znajdzie się miejsce dla wszystkich – rodzin, biznesmenów i kiboli. W końcu nie po to Polska budowała nowoczesne stadiony, żeby teraz stały puste.

Rafał BAJER

Dodaj komentarz