Nuklearny pokój

Cześć, mam kolejny artykuł do wrzucenia na stronę, tym razem o broni atomowej. Podpis pod zdjęciem: Indyjska rakieta Agni-II przenosząca głowice nuklearne podczas parady w New Delhi (wikipedia.pl)

Indyjska rakieta Agni-II przenosząca głowice nuklearne podczas parady w New Delhi (wikipedia.pl)

Rożne ruchy pacyfistyczne walczą o świat bez broni nuklearnej. Tymczasem, mimo śmiercionośnej mocy, jej posiadanie przez niektóre państwa zapobiegło wielu krwawym konfliktom.

Głównym argumentem przeciwników broni atomowej jest strach przed niszczycielskimi skutkami wojny nuklearnej pomiędzy największymi mocarstwami, jakimi były i nadal są USA z Rosją. Taka konfrontacja mogłaby doprowadzić nawet do zagłady ludzkości. Innymi argumentami są obawy przed zdobyciem i użyciem jej przez terrorystów oraz przed atakiem nuklearnym przeprowadzonym przez tzw. „państwo zbójeckie” jak np. Korea Północna.

Broń atomowa zyskała wielu wpływowych przeciwników, do których należą laureaci pokojowej Nagrody Nobla – Dalajlama i Desmond Tutu oraz znani artyści i ludzie kultury jak John Lennon czy Jane Fonda. Obawy przed atomową zagładą doprowadziły do zawarcia w 1968 roku układu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej, do dnia dzisiejszego podpisanego i ratyfikowanego przez 189 państw. Ale czy strach przed konfliktem nuklearnym jest uzasadniony?

Koncepcja nuklearnego pokoju

Wybitny amerykański politolog Kenneth Waltz, twórca teorii realizmu strukturalnego w stosunkach międzynarodowych, był odmiennego zdania. Opracował koncepcję nuklearnego pokoju, która zakłada, że w sytuacji, w której obie strony konfliktu dysponują bronią jądrową, żadna z nich nie zdecyduje się zaatakować jako pierwsza. Nawet konwencjonalny atak mógłby spowodować nuklearny kontratak, w wyniku którego państwo-agresor poniosłoby gigantyczne straty w ludziach i w infrastrukturze, w rezultacie czego agresja stałaby się nieopłacalna ekonomicznie. Koncepcja Waltza zakłada, że przywódcy państwowi zachowują się jak racjonalni gracze i świadomi potęgi przeciwnika nie decydują się na wywołanie wojny, w wyniku której mogliby utracić władzę i doprowadzić do unicestwienia swojego kraju. W jego opinii nawet zdobycie broni atomowej przez Iran nie oznaczałoby, że reżim ajatollahów zdecyduje się na jej użycie. Praktyka pokazuje raczej, że po jej zdobyciu konflikt zwykle ulega zamrożeniu.

Atom łagodzi obyczaje

Historia wydaje się potwierdzać tezę Waltza. Pomimo nieustannego napięcia w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR żadna ze stron nie zdecydowała się zaatakować przeciwnika, choć było kilka groźnych kryzysów (np. kubański). Przyczynę tego stanu rzeczy Waltz widział w świadomości potencjalnych skutków, jakie przyniosłaby wymiana uderzeń atomowych, przez co nie doszło do wybuchu III wojny światowej. Brak widma zagłady nuklearnej mógłby doprowadzić do przekształcenie się lokalnych wojen w Afganistanie lub w Wietnamie w konflikt na skalę globalną, który, podobnie jak II wojna światowa, pochłonąłby dziesiątki milionów ofiar.

Podobnie wygląda wciąż nierozwiązany konflikt między Indiami a Pakistanem. Odkąd oba kraje dysponują głowicami nuklearnymi, to pomimo wrogości obu społeczeństw i zdarzających się co jakich czas incydentów granicznych, szczególnie nasilonych w 2002 roku, nie doszło do otwartej konfrontacji między tymi krajami. Podobnych przykładów jest więcej. W 1969 roku mimo chińsko-sowieckiego sporu terytorialnego o przebieg granicy w rejonie rzeki Ussuri i krwawych starć między siłami obu państw, żadna ze stron nie zdecydowała się na wypowiedzenie wojny i większą ofensywę. Chiny i ZSRR wówczas były już mocarstwami nuklearnymi. Od czasu nieoficjalnego pozyskania broni atomowej przez Izrael żadne z sąsiadujących z nim państw arabskich nie zdecydowało się zaatakować jego terytorium.

Wyjątki od reguły

Broń nuklearna wydaje się gwarantować pokój pomiędzy posiadającymi ją państwami, ale nie jest przecież lekarstwem na każdy konflikt zbrojny. Mocarstwo nuklearne może uderzyć na kraj jej nieposiadający i może być pewne, że nikt nie zdecyduje się na otwarte wystąpienie w obronie ofiary. Przykładem takich działań może być rosyjska agresja na Gruzję w 2008 oraz zeszłoroczna aneksja Krymu i konflikt w Donbasie. Silniejsze państwa posiadające broń atomową zamiast otwartej konfrontacji dążą do osłabienia przeciwnika lub jego sojuszników za pomocą tzw. wojen zastępczych (wojna koreańska, wojny w Wietnamie lub w Afganistanie czy ostatni konflikt na wschodniej Ukrainie). W przypadku zdobycia broni jądrowej przez terrorystów zapewne nie wahaliby się oni wykorzystać jej do ataku na olbrzymią skalę. Zdobycie jej przez nich jest jednak bardzo mało prawdopodobne.

A gdyby Ukraina miała broń jądrową?

Wprawdzie broń nuklearna daje niekwestionowaną przewagę militarną, ale z przyczyn politycznych kilka państw zrezygnowało z jej posiadania. Do tych krajów zalicza się RPA oraz państwa posowieckie – Białoruś, Kazachstan i Ukraina – na terenie których w momencie odzyskania niepodległości w 1991 znajdowały się sowieckie głowice. Ta ostatnia w 1994 w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i integracji terytorialnej udzielone przez USA, Wielką Brytanię i Rosję zdecydowała się oddać Rosjanom swoją broń atomową.

Dokładnie dwadzieścia lat później na Krymie pojawiły się „zielone ludziki” – jak się później okazało rosyjscy żołnierze, w wyniku czego półwysep został oderwany od Ukrainy i anektowany przez Rosję.

Zgodnie z koncepcją Waltza oraz wcześniejszymi doświadczeniami historycznymi można z dużą dozą prawdopodobieństwa wysnuć tezę, że gdyby wówczas władze ukraińskie podjęły inną decyzję, to po obaleniu Janukowycza Rosja obawiając się skutków możliwego nuklearnego odwetu ze strony ukraińskiej nie zdecydowałaby się na otwarte zajęcie Krymu i zbrojną konfrontację, podobnie jak w przeszłości nie doszło do jej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi i Chinami.

Można zastanowić się, czy wejście w posiadanie głowic jądrowych i zdolnych przenosić ją rakiet nie byłoby dla Polski trwałą gwarancją bezpieczeństwa pozwalającą skutecznie odstraszyć potencjalnego agresora.

Tomasz CIEPIELEWSKI

Dodaj komentarz