Czterdzieści lat w pustyni i w puszczy

Każdego roku setki śmiałków z najróżniejszych zakątków świata rusza w pełną niebezpieczeństw przeprawę przez tereny na co dzień niedostępne dla zwykłego człowieka. Około połowa z nich nie osiągnie mety. Co sprawia, że Rajd Dakar przetrwał zawirowania organizacyjne i groźby terrorystyczne, a 6 stycznia wystartuje po raz czterdziesty?

Mówi się, że pierwszy wyścig motocyklowy zaczął się, gdy zbudowano drugi motocykl. Podobnie było z samochodami i chęcią pokonywania kolejnych, nieodkrytych dotąd terenów. Już w grudniu 1922 roku wyruszyła pierwsza, wspierana przez Citroëna, ekspedycja. Pomimo ogromnych problemów, 20 stycznia 1923 karawana pięciu aut ukończyła trasę z algierskiego Tukkurtu do sudańskiego Timbuktu. Przykład tej wyprawy pokazuje, że powstanie nowego środka lokomocji jedynie zwiększyło chęć eksploracji otaczającego nas świata.

Mityczne początki

Jak więc ktoś wpadł na pomysł wysłania kilkuset osób na morderczą walkę z pustynią? Oficjalna wersja ociera się o hagiografię, jednak niewątpliwie zbudowała legendę rajdu. Według niej twórca imprezy, Thierry Sabine, miał wpaść na pomysł organizacji Dakaru w czasie innych zawodów cross-country. Francuz przemierzając jeden z etapów rajdu „Cote d’Ivore – Cote d’Azur” zgubił się na trasie. Gdy zorientował się, że nie jest w stanie wrócić na prawidłową trasę zdecydował się poczekać na pomoc. Udało się go znaleźć dopiero po trzech dniach. Gdy odzyskał świadomość, miał powiedzieć: „Od tej chwili, każdy mój dzień  będzie jak nagroda”. Również wtedy, jak sam później twierdził, miał zrozumieć Afrykę i wpaść na pomysł organizacji najtrudniejszego rajdu świata.

Wersja nieoficjalna jest zdecydowanie mniej poetycka – wedle niej Sabine miał ukraść pomysł na zawody stworzony przez Jeana-Claude’a Bertranda, który zamierzał zorganizować wielki rajd przeprawowy, co roku odbywający się na innym kontynencie. Niezależnie od tego, którą wersję historii uznamy za prawdziwą, trzeba przyznać, że Sabine wykazał się jako organizator. Po dwóch latach ciężkiej pracy, 26 grudnia 1978 na placu Trocádero zebrało się prawie 200 pojazdów gotowych do startu – motocykli, terenówek i ciężarówek. Uczestnicy pierwszej edycji nie mieli pojęcia na co się piszą – wielu z nich nie miało doświadczenia w jeździe po tak wymagających terenach, jakie mieli spotkać na trasie pierwszej edycji Rajdu z Paryża do Dakaru. Również sam rajd nie przypominał tego, czym jest dzisiaj. Zawodnicy zamiast dokładnych wskazówek nawigacyjnych (roadbooka) otrzymali mapy, kompas, i ogólne wskazówki jak pokonywać kolejne etapy. Ostatecznie do mety dotarły 74 pojazdy, a zwyciężył Francuz Cyril Neveu, jadący na motocyklu Yamaha 500XT (w pierwszej edycji nie było osobnych klasyfikacji dla różnych klas pojazdów).

Szybki rozwój

W kolejnych latach ranga rajdu rosła coraz bardziej – już po pierwszej edycji producenci dostrzegli ogromny potencjał marketingowy tego rajdu, co zaowocowało pojawieniem się na starcie zespołów fabrycznych BMW, Łady i Volkswagena. W kolejnym roku impreza uzyskała certyfikację FIA, co pozwoliło na start zawodnikom fabrycznym. Kolejne edycje to ciągły wzrost marki ściągającej coraz więcej legend sportów motorowych i celebrytów, chcących spróbować swoich sił w tej egzotycznej przygodzie. Oczywiście pojawiały się głosy nawołujące do zaniechania organizacji tego rajdu. Głównym argumentem przeciwników było stwierdzenie, że europejczycy traktują dziewicze tereny Afryki jak plac zabaw. Ostatecznie lobby świata motorowego nic sobie z tych stwierdzeń nie robiło, a impreza rozrastała się.

Momentem kryzysowym była ósma edycja, w czasie której w wypadku helikoptera zginął ojciec rajdu, Thierry Sabine. Pustynia ostatecznie odebrała Francuzowi to, co zostało mu darowane w 1977 w Ténéré. Organizację imprezy przejął Gilbert Sabine, ojciec pierwszego szefa rajdu. Jednak organizacja ciągle rozwijających się zawodów zaczęła go przerastać, i dlatego w 1993 ruszyła pierwsza edycja, której organizatorem jest Amaury Sport Organization Group (odpowiedzialne również za organizację m.in. Tour de France). I pod batutą ASO, pomimo różnych wariantów trasy, utrzymywało imprezę na afrykańskiej ziemi. Aż do roku 2008.

Zmieniamy kontynent i jedziemy dalej

Rok 2008 zapisał się czarnymi zgłoskami w historii rajdu – po raz pierwszy w historii impreza została odwołana. Dyrektor rajdu Etienne Lavigne ogłosił zawodnikom tę nowinę w dniu startu. Dla niektórych uczestników, pomimo ewidentnego zagrożenia terrorystycznego, była to najgorsza z możliwych informacji. Wielu amatorów zbierało fundusze i sponsorów przez lata, by spełnić marzenie swojego życia. Tymczasem wszystkie pieniądze i zaangażowanie poszło w imprezę, która nie doszła do skutku.

Wtedy nie było wiadomo, co dalej z rajdem. Organizatorzy zdecydowali się na ryzykowny krok – nie tylko zmienili trasę, ale przenieśli ją na inny kontynent! Jak się później okazało, była to świetna decyzja zarówno pod względem marketingowym, jak i sportowym. Organizacja rajdu stała się prostsza, dzięki lepiej rozwiniętej infrastrukturze, a większość zawodników nie obraziła się na rajd i tłumnie stawiła się na starcie w Buenos Aires. Jak podkreśla Krzysztof Hołowczyc, największym przegranym tej sytuacji jest, paradoksalnie, Afryka. Rajdowa karawana zostawiała na Czarnym Lądzie zarówno setki tysięcy dolarów, jak i wiele przydatnych dla tamtejszej ludności przedmiotów. Świetna adaptacja ASO w Ameryce Południowej wzbudziła teorie spiskowe mówiące, że plan przeniesienia imprezy na ten kontynent powstał wcześniej, a zagrożenie terrorystyczne było tylko oficjalną, a nie rzeczywistą przyczyną zmiany.

40. edycja – nowe wyzwania

6 stycznia 525 zawodników wystartuje z peruwiańskiej stolicy w trasę liczącą około dziewięć tysięcy kilometrów. Dakar 2018 to nie tylko 40. edycja w historii, ale także dziesiąta odbywająca się na południowoamerykańskiej ziemi. Organizatorzy zapowiadają, że będzie ona najtrudniejsza w historii. Rajdowa karawana przejedzie przez trzy państwa – Peru, Boliwię i Argentynę, co ma zapewnić różnorodność terenów, z którymi będą zmagać się uczestnicy. ASO starało się, by w tym roku nie zabrakło tego, co zawsze było solą Dakaru, a na brak czego od kilku edycji narzekali uczestnicy – prawdziwie pustynne odcinki. W tym roku piaszczyste etapy mają stanowić połowę rajdu. Boliwia dostarczy dodatkowo ściganie na wysokościach przekraczających 3000 m n.p.m., co stanowi wielkie wyzwanie zarówno dla ludzi, jak i maszyn. Argentyna to zakochani w sportach motorowych kibice i etapy przypominające te znane z rajdów płaskich, ciągnące się przez pampę.

„Polish mafia”

To określenie stworzone w dakarowym świecie miało podkreślać więź łączącą polskich zawodników startujących w najtrudniejszym rajdzie świata. Oni bowiem, pomimo startów w różnych teamach sponsorskich, potrafili wspierać się na trasie. W latach 2013-14 liczba naszych reprezentantów przejeżdżających rampę startową regularnie rosła, jednak ostatnie dwie edycje to coraz mniejsza biało-czerwona kolonia na dakarowym biwaku. Nie oznacza to jednak, że przez dwa styczniowe tygodnie nie mamy komu kibicować! W kategorii quadów o zwycięstwo powalczy głodny rewanżu za nieudaną poprzednią edycję Rafał Sonik, a wspierać go będzie Kamil Wiśniewski. W samochodach może namieszać Kuba Przygoński, a na motocyklach o jak najlepszy wynik ścigać się będą: Jakub Piątek, Maciej Berdysz, Paweł Stasiaczek i Maciej Giemza. Nie zapominajmy także o pilotach, którzy zajmą się nawigacją w dwóch autach – Sebastianie Rozwadowskim i Macieju Martonie oraz o Szymonie Gospodarczyku, który wystartuje Polarisem w klasie UTV.

Rajd Dakar przez wiele lat musiał zmagać się z wieloma przeciwnościami – od terrorystów po mordercze warunki pogodowe – a jednak zawsze wychodził z tej konfrontacji zwycięsko.  Wciąż jest on uznawany przez producentów samochodów za najlepszy poligon doświadczalny dla nowych technologii, a dla sponsorów za świetny nośnik reklamowy. Jednak pod tą warstwą komercji wciąż pozostało w Dakarze to, co w sporcie najważniejsze – rywalizacja połączona z przygodą. Obok wielkich zespołów, w których zaangażowane są setki osób, startują również amatorzy, a dla nich pokonanie pustyni to osobiste marzenie, na które fundusze zbierali przez całe życie. To właśnie oni są postaciami niosącymi ducha tego rajdu przez lata. To dzięki nim nie zatracił on tego, co w nim najważniejsze i nie stał się hermetyczną imprezą skupioną wokół fabrycznych ekip. I właśnie dlatego warto śledzić rywalizację, która na początku roku będzie miała miejsce w Ameryce Południowej – dla ludzi, którzy zdecydowali się na realizację swoich marzeń. Bo, jak mawiał Thierry Sabine, „wyzwania są dla tych, którzy ruszają w drogę. Marzenia dla tych, którzy zostają w domu”.

Rafał WANDZIOCH

Dodaj komentarz