Europa na kolanach?

Źródło: www.polskieradio.pl/ Czy Unia Europejska przetrwa ciężkie czasy?

Lata temu nastały na świecie czasy dynamiczne, czasy konkurencji. Przedsiębiorstwa zaczęły walczyć o klienta innowacyjnymi pomysłami, dostarczaniem nowatorskich koncepcji, a także oferowaniem ich w cenie lepszej od rywali na wolnym rynku. Zasada ta dotyczy nie tylko wyścigu firm i producentów, ale także całych narodów, państw i wszelkiego rodzaju ugrupowań politycznych. Szczególnie gdy mowa o Unii Europejskiej, która ma coraz więcej konkurentów z dalekiej Azji .

Przed rozpoczęciem dywagacji na temat aktualnych wydarzeń, warto nieco cofnąć się w czasie,  celem dostrzeżenia pewnych analogii. W czasach świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów mało kto zdawał się być zainteresowanym przyszłością owego tworu pod względem jego skuteczności na arenie międzynarodowej. Pod względem prawnym, w państwie panowała wtenczas dobrze ugruntowana wolność na wielu płaszczyznach – religijnej czy myśli. Cały kraj zamieszkany był przez wiele nacji, a jego położenie w centrum Europy zapewniało regularne zyski z handlu, jak również daleko idącą wymianę kulturową i naukową. Brak zabezpieczenia w postaci intensywnego rozwoju przemysłu czy też włączenia się w poszukiwania nowych lądów i kolonii nie wydawał się być problemem, dopóki zachód z chęcią płacił krocie za zboże z gdańskiego portu, a drogami lądowymi rozwożone były inne dary matki ziemi, wyhodowane na owych terenach.

Myśleć dwa ruchy do przodu

Jak uczy historia, tak krótkowzroczne podejście musiało w końcu się zemścić i udowodnić, iż nie można zrezygnować z rozwoju, niezależnie od obecnego dobrobytu. Jeszcze w czasach polskiego Złotego Wieku, Adam Smith w swojej publikacji pt. Badania nad naturą i przyczynami bogactw narodów stwierdził, iż zgodnie z jego wiedzą, na terenach polskich nie produkuje się niczego ponad artykuły i przedmioty podstawowe do działania prostego gospodarstwa domowego.

Na podstawie znajomości historii można to twierdzenie uznać za niepodważalny fakt, gdyż jak wiadomo, ówcześni możni Rzeczypospolitej chełpili się możliwością sprowadzania z zagranicy wszelkiej maści dóbr.

Twarde prawo, zbyt twarde

Problem nie leżał tylko po stronie gospodarczej. Istotnie, duży wpływ miała daleko idąca legislacja, kolejne tony przywilejów szlacheckich i tym samym obniżanie odpowiedzialności za dobro wspólne podmiotów, które z owych dóbr korzystały najbardziej. W efekcie owych patologii i całkowitego rozproszenia władzy państwowej, całe państwo stało się zupełnie nieefektywne i niezdolne do zdrowej i skutecznej konkurencji na arenie międzynarodowej. Także na polu militarnym i politycznym, co znalazło idealne podsumowanie w wieku XVIII.

Historia lubi się powtarzać

Przytoczenie przykładu Rzeczypospolitej Obojga Narodów w sytuacji, gdy rozprawa traktuje o Unii Europejskiej, nie jest bezpodstawne. Żeby temat w ogóle zacząć, należy zdefiniować, czym owe połączenie państw i narodów Europy miało być u samych swych podwalin. Zatem, jaki był w tym wszystkim cel?

Wszyscy razem, lecz w różnym tempie

Gdy w połowie ubiegłego wieku zaczęto zastanawiać się nad wspólnotą państw europejskich, postawiono za cel nadrzędny solidarność narodów Starego Kontynentu, a także wspólną pracę na rzecz dobra ogółu. Co ważne, brano pod uwagę także państwa zza żelaznej kurtyny – czyli wtenczas uważane za państwa drugiej kategorii pod względem gospodarczym, co w istocie było stwierdzeniem słusznym. Zgodnie z tą ideą, tuż po upadku ZSRR zaczęto prowadzić wszelkiej maści rozmowy i negocjacje, których celem miało być poszerzenie granic Unii Europejskiej o nowe państwa członkowskie. Idea była słuszna. Nie można wiele zarzucić pomysłowi, dzięki któremu wiele państw na małym obszarze miało uzyskać możliwość prowadzenia wolnego handlu, wymiany intelektualnej i swobodnego przepływu ludzi. Tak też się stało, czego dowodem są choćby Strefa Schengen oraz wspólna waluta euro.

Każdy sobie

Niestety, z biegiem lat można było zauważyć, że jak to w polityce zagranicznej bywa, każdy ostatecznie i tak będzie skupiał się na własnych interesach. Nie należy wierzyć, iż wspólnota państw europejskich to twór czysto ideowy, w którym nie ma miejsca na rozgrywki polityczne, bez kuluarów i osobistych interesów. Idealnie dowodzą tego przykłady z ostatnich lat.

Dwie prędkości

Z perspektywy państw mniej rozwiniętych, aniżeli przedstawiciele Zachodu na czele z Republiką Federalną Niemiec, dużym błędem była ślepa wiara we wspólną walutę. Od lat rozmaici ekonomiści głosili tezę, iż jednym z gwarantów suwerenności narodu jest posiadanie i używanie własnej waluty narodowej. W tym kontekście warto zadać pytanie – czy państwo może zostać uzależnione bądź też zniewolone inaczej niż przy pomocy oręża? Odpowiedź jest oczywista. Wśród odpowiednich do tego celu narzędzi są pieniądze i gospodarka.

Za przykład takiej wiary w Euro niech posłuży Grecja. Kraj, który nijak nie nadawał się do przyjęcia nowego środka płatniczego, oraz był znany z tego, iż w swojej nowoczesnej historii przez większość czasu stał na skraju bankructwa. Pomijając plotki, jakoby Grecy zafałszowali swój budżet przed przyjęciem Euro, należy odnotować, iż przez lata niemal każdy obywatel grecki w ten czy inny sposób próbował unikać płacenia wszelkiej maści danin, a państwo samo w sobie radośnie przymykało na to oko.

Czternaste wypłaty w roku, kilkunastoprocentowe dodatki za pracę przy komputerze czy za fakt bycia w związku małżeńskim, nawet dla osób rozwiedzionych? To nie koniec paradoksów; wystarczyło swego czasu zwrócić uwagę na greckie domostwa – wiele z nich charakteryzowały wystające z dachów pręty zbrojeniowe. Czy oznaczało to, że nadal są w budowie? Teoretycznie, tak. Umożliwiało to uniknięcie płacenia zań podatków. W praktyce zaś, nikt nie zajmował się ich rozbudową od lat. Wspomnieć należy także o niesamowicie rozbudowanym aparacie urzędniczym, w którym każdy urzędnik posiada konstytucyjne prawo do nieusuwalności ze stanowiska.

W ten sposób mogliśmy być świadkami katastrofy, która spotkała Grecję, będącą przez lata sztucznie   podtrzymywaną przy życiu dzięki środkom unijnym, pomimo braku konkretnych i skutecznych działań ze strony własnej polityki gospodarczej. Dlaczego? Otóż państwa najbogatsze nie mogły pozwolić sobie na jeszcze większe zawirowania na swoich rynkach, także walutowych, z kolei rząd grecki z otwartymi ramionami przyjmował kolejne fundusze ze wspólnych środków, a tym samym uzależnił swój kraj od łaski bądź niełaski Zachodu. Dość powiedzieć, że owe pożyczki są niemożliwe do spłaty.

Płać i płacz

Kolejnym przykładem niech będzie Słowacja, dla której przyjęcie euro okazało się być katastrofalne w skutkach. Kraj ten był zbyt słaby gospodarczo na ciężar nowej waluty, w efekcie czego sam współczynnik PKB, który przed wejściem do Strefy Euro wzrastał o około 9% rocznie, nagle spadł o 5%. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja eksportu  , dla którego odnotowano spadek na poziomie 25%.

Obydwa kraje to nie przypadki odosobnione, lecz obecnie najbardziej spektakularne. Niestety, to wszystko jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, ponieważ takie sytuacje pociągają za sobą lawinę konsekwencji.

Konkurencja nie śpi

Z racji braku własnej waluty, zdecydowanie spada konkurencyjność na tle innych państw, którą można było utrzymać choćby niskimi kosztami produkcji. W takiej sytuacji państwo najpierw zaczyna borykać się z problemem sprzedaży swoich towarów – jest na nie zdecydowanie mniejszy popyt. Pomijając już i tak ważny czynnik wytworzonych dochodów w całym państwie, zmniejsza się także dobrobyt poszczególnych jednostek.

Z racji braku perspektyw nie pozostaje nic innego, jak ruszyć za granicę w poszukiwaniu lepszego życia i lepiej płatnej pracy. Nic nie stoi na przeszkodzie, skoro granice i tak są otwarte.

Samodzielność przede wszystkim

Własna waluta w danym państwie daje także inną przewagę, czego idealnym przykładem jest kryzys gospodarczy. W sytuacji gdy dana grupa państw posiada wspólną walutę, żaden z członków danej wspólnoty nie może samodzielnie wprowadzać programów naprawczych w oparciu o działania na własnej walucie. Z reguły prym będzie wiódł ten najsilniejszy, celem ochrony własnych interesów, na dodatek z pominięciem tych słabszych. W sytuacji gdy państwa operują własnymi walutami narodowymi, istnieje realne i skuteczne wyjście z kryzysu. Z racji spadku produkcji i eksportu, ceny w danej walucie zaczynają również iść w dół. Spadają także koszty pracy i inwestycji, co w efekcie sprawia, iż ceny towarów w danym państwie są niezwykle atrakcyjne dla kontrahentów zagranicznych. Pozwala to pobudzić gospodarkę, która dalej stopniowo podnosi się z kolan i wraca na właściwe tory. Jest to swoistego rodzaju wentyl bezpieczeństwa, który może okazać się niekiedy niezwykle potrzebny.

Petenci i biurokraci

Poważną piętą achillesową europejskiej wspólnoty, poza wspomnianymi problemami płynącymi z posługiwania się jednolitą walutą, jest wspólna legislacja i biurokracja. Na pierwszy rzut oka łatwo dostrzec strumienie środków unijnych, które płyną do państw członkowskich. Przyglądając się jednak zjawisku nieco dokładniej, można zauważyć stojące za tym stosy przepisów i regulacji, a także tysiące urzędników potrzebnych do kontrolowania wszelkich przedsięwzięć, inwestycji czy działań.

Odgórne regulacje stanowione przez europejskie rady decyzyjne bywają katastrofalne w skutkach, o czym mogliśmy się przekonać choćby na podstawie przemysłu stoczniowego w Gdańsku i Szczecinie. Polskie stocznie istniały od wieku XIX, lecz z racji unijnych przepisów, mówiących o zakazie wsparcia przedsiębiorstw narodowych przez państwo, zaczęły zmierzać ku upadkowi. A same środki unijne? W wielu sytuacjach doprowadziły do powstania pożytecznych inwestycji, ale i przysporzyły niemałych problemów. Zaistniało wiele przypadków, w których konieczne było wykorzystanie nawet zbyt dużych środków unijnych przez daną gminę, lecz, jak to wynika z regulacji, równie konieczny był wkład własny. Wiele gmin i miast wydawało je na cele bezużyteczne, żeby po prostu je spożytkować, często także się zadłużając, nie mogąc czerpać z nich w przyszłości żadnych zysków. Zgodnie z europejskim prawem, takie inwestycje nie mogą być w podobnych celach wykorzystywane.

Chińczycy trzymają się mocno?

Warto nadmienić, także w kontekście odniesienia historycznego ze wstępu, iż świat nie ma zamiaru czekać. W czasach gdy w Europie toczą się wewnętrzne spory o walutę, przepisy prawne i mniejszą lub większą ingerencję wspólnoty w interesy danych państw, dalej rozwijają się Stany Zjednoczone, które na terenie Starego Kontynentu swoje towary głównie sprzedają, gdyż ich produkcja odbywa się w dalekiej Azji. Z kolei rynki azjatyckie wychodzą na prawdziwych potentatów, o czym świadczy choćby sytuacja Chin, które cały czas kroczą w rankingach sił gospodarczych i już znajdują się w światowej czołówce. Państwo Środka to już nie tylko państwo fabryk, ale także zaplecze technologiczne, które nowe koncepty samodzielnie tworzy i od razu produkuje, po czym wypuszcza na rynek międzynarodowy.

Nie można zapomnieć o Japonii z ogromnym zapleczem technologicznym i produkcyjnym, Indiach, Indonezji czy Korei Południowej. W zestawieniu z Unią Europejską gospodarki te mogą mieć ogromną szansę na poszerzenie rynków zbytu, a tym samym prześcignięcie Starego Kontynentu w kwestiach gospodarczych. Łańcuch jest tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo. W kontekście Europy, w której wiele państw boryka się z brakiem płynności finansowej, nie wróży to dobrze.

Goodbye, London

Jednym z ostatnich smutnych akordów domknięcia całej spirali nieszczęść może być sytuacja Wielkiej Brytanii, która chce położyć kres swojemu uczestnictwu w europejskich zmaganiach. Powodów jest kilka, niektóre z nich zostały wymienione wyżej. Brytyjczycy nie zgadzają się z wieloma decyzjami Rady Europejskiej, choćby w kwestii redystrybucji środków, a także wpłat do wspólnej kasy – znajdują się w trójce państw, które dokładają się najwięcej. Dodatkowo, negatywne odczucia budzą problemy imigracyjne, czego dowodem mogą być nastroje panujące wśród brytyjskich obywateli – wielu z nich nie zgadza się na to, żeby na wyspy przyjeżdżali kolejni pracownicy krajów nie tylko europejskich, ale także osoby z bliskiego wschodu.

Decyzja Brytyjczyków wywołała ogromne poruszenie i panikę w europejskich kuluarach. Nie jest to w końcu drugorzędny gracz, a jedno z głównych i bogatszych państw członkowskich. Jakie mogą być konsekwencje takiego obrotu spraw? To najtrudniejsze pytanie, gdyż UE spotyka się z takim problemem po raz pierwszy i być może nie ostatni, biorąc pod uwagę obecne nastroje państw Europy Środkowo-Wschodniej.

 

Lecz to nasze dzieło

W historii wiele idei i konceptów spotykało swój dzień próby. Dzień mógł przyjąć znaczenie lat, a próba mogła niekiedy symbolizować trudne i krytyczne w skutkach zmagania, ale w efekcie, o ile ich twórcy i ci, którzy w nie wierzyli, okazywali się być wystarczająco silni i odważni, powstawały rzeczy piękne. Tego właśnie życzmy sobie, jako narodowi Europy. Idea, która powstała po ciężkich czasach wojen i podziałów, wyrosła na symbol nowego i faktycznie lepszego świata. Oczywiście, pamiętajmy o rzeczach negatywnych – europejska wspólnota ma szereg wad i uchybień, które w niefortunnych okolicznościach prowadzą do nieprzyjemności. Ale to naszym wspólnym zadaniem jest, ażeby z konceptów wykrystalizowało się coś dobrego. Wystarczy przypomnieć sobie wspomniane wcześniej wydarzenia z przeszłości. Nigdy nie jest za późno, o ile rozsądnie zacznie się działać. Cały koncept nie jest stracony, jeżeli nadal widać faktyczne korzyści z niego płynące. Czy zatem wierzyć w Unię Europejską? Odpowiedź niech będzie twierdząca. Ale czy wierzyć Unii? Tutaj zachowajmy pewien dystans.

Dawid SZAFRANIAK

Dodaj komentarz