Nie płakać za Wengerem, czyli odbudowa Arsenalu

Premier League lubi zaskakiwać i podobnie jest w tym roku. Uwaga wszystkich skupiona jest na emocjonującym wyścigu o pozycję lidera, a kibice zachwycają się niepokonanymi do tej pory Manchesterem City, Liverpoolem i Chelsea. Na niespodziankę sezonu wyrasta jednak inny klub – Arsenal.

Arsène Wenger przez 22 lata pracy dokonywał z „Kanonierami” cudów. Francuz wzniósł londyńczyków na najwyższy poziom i na zawsze zapisał się w historii nie tylko klubu, ale i światowego futbolu. Ostatnie sezony nie napawały jednak optymizmem – Wenger męczył się z Arsenalem, a Arsenal z Wengerem. Po tym jak „The Gunners” zajęli szóste miejsce w lidze, zdecydowano się na zakończenie przygody Francuza na Emirates Stadium.

Następcę Wengera czekało więc trudne wyzwanie. Dziurawa obrona drużyny straciła w poprzednim sezonie aż 51 bramek w Premier League, a zespół bardzo kiepsko radził sobie z ekipami z czołówki. Z tonącego statku zdecydował się już w połowie sezonu uciec najlepszy piłkarz „The Gunners” – Alexis Sánchez. Poprzez brak awansu do Ligi Mistrzów, a jedynie do Ligi Europy, klub stracił również duży zastrzyk gotówki.

Złe dobrego początki

Wszystko wskazywało na to, że nowym menadżerem Arsenalu zostanie były „Kanonier”, Mikel Arteta, w ostatnim momencie władze klubu zmieniły jednak zdanie i zdecydowały się zatrudnić innego hiszpańskiego szkoleniowca – Unaia Emery’ego. 47-latek miał za sobą nieudaną przygodę w Paris Saint Germain, gdzie stracił kontrolę nad szatnią i po braku sukcesów w rozgrywkach kontynentalnych został zwolniony.

Emery pod względem kadrowym nie dokonał rewolucji. Hiszpan zatrzymał większość piłkarzy i uzupełnił skład kilkoma transferami. Do klubu trafili między innymi Stephan Lichtsteiner, Sokratis czy Bernd Leno. Najdroższym nabytkiem nowego szkoleniowca był jednak kupiony za 29 milionów funtów Lucas Torreira.

Dwa pierwsze mecze nowego sezonu nie zwiastowały niczego dobrego. Arsenal przegrał w pierwszej kolejce z Manchesterem City 0:2, a zaledwie tydzień później poległ w derbowym spotkaniu z Chelsea. Po słabym starcie kibice zaczęli okazywać swoje niezadowolenie. Twierdzono, że po odejściu Wengera Arsenal jest w wielkim kryzysie, a gra z Emerym u steru nie potrwa zbyt długo. Kolejne występy „The Gunners” były więc wielkim zaskoczeniem.

Od porażki z Chelsea Arsenal przez 14 spotkań jest niepokonany. Podopieczni Emery’ego wygrali 11 meczów z rządu (biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki) i zajmują obecnie piąte miejsce w tabeli Premier League, włączając się tym samym do walki o Ligę Mistrzów. „Kanonierzy” w ostatniej kolejce zagrali świetne spotkanie z Liverpoolem i wywalczyli remis 1:1. Przed meczem Arsenal był spisywany na straty, jednak zespół potrafił wręcz zdominować drużynę Jürgena Kloppa.

Ofensywny arsenał, wybuchowa defensywa

Londyńczycy najbardziej imponują w ataku. Zdobyli oni 25 bramek w ligowych meczach, co stanowi trzeci najlepszy wynik w Premier League. Na oklaski zasługuje duet strzelecki Aubameyang-Lacazette – obaj panowie strzelili już łącznie 12 goli, a Aubameyang z siedmioma trafieniami na swoim koncie zajmuje, ex-aequo, pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców.

Zespół pod wodzą Emery’ego zaskakuje – przeprowadza szybkie akcje, dobrze rozgrywa piłkę i gra przyjemnie dla oka. Jak po meczu z Leicester napisał na Instagramie Mesut Özil – „Według mnie, zagraliśmy dziś trochę seksownego futbolu”. Niemiec zdecydowanie miał rację.

Arsenal nadal walczy jednak z duchami z poprzednich sezonów – ze słabą defensywą. „The Gunners” stracili do tej pory 14 bramek – tyle samo, co znajdujące się na 17 miejscu Newcastle. Szczególnie niepokojąco wygląda sytuacja na pozycji środkowego obrońcy. Koscielny kontuzjowany jest od początku sezonu, Sokratis również ma problemy zdrowotne, Rob Holding nie gra na miarę swojego potencjału, a Mustafi popełnia zbyt dużo błędów, przez co stracił miejsce w reprezentacji Niemiec.

Pod sterami Emery’ego Arsenal spisuje się jednak niespodziewanie dobrze. „Kanonierzy” dominują w swojej grupie w Lidze Europy, a w Premier League depczą czołówce po piętach. Całkiem nieźle jak na zespół w „kryzysie”.

Szymon MILANOWSKI

Dodaj komentarz