Quo vadis piłko?

Czy piłkę czekają zmiany? (źródło: Getty Images/Benedikt Rugar/The Mirror)

Real Madryt kontra Juventus. Manchester City przeciwko Bayernowi Monachium. A może Paris Saint Germain z Barceloną? Spodziewamy się takich spotkań pod koniec rozgrywek Ligi Mistrzów, czy to w półfinałach, czy może w ostatnim, kluczowym meczu. Wyczekujemy cały sezon, by obejrzeć 90 minut takich zmagań. Po wprowadzeniu w życie nowego pomysłu przygotowanego przez kilka z czołowych europejskich klubów, takie pojedynki stałyby się codziennością. Jednak czy twór zwany Superligą byłby pozytywną zmianą dla piłki nożnej?

Rzadsza częstotliwość gier na szczycie wzmaga emocje. Czy oglądane co tydzień El Clasico przyprawiałoby o ciarki kibiców tak bardzo, jak dziś, gdy poza wyjątkami rozgrywane jest dwa razy w sezonie? Moim zdaniem nie. Gdyby finał Ligi Mistrzów odbywał się raz w miesiącu, straciłby na znaczeniu, ponieważ publika nie zauważyłaby nawet upływu czasu między kolejnymi końcami rozgrywek. Ostatnie spotkanie mistrzostw świata rozgrywane raz do roku też nie byłoby tak wyczekiwane, jak obecnie.

Czas pomiędzy kolejnymi hitami zapełniają nam cotygodniowe mecze ligowe, podczas których liczymy, że Dawid faktycznie pobije Goliata albo że zgodnie z logiką Goliat spierze rywala na kwaśne jabłko. Uwielbiamy historie, w których skazana na pożarcie drużyna sięga po triumf, czasem nawet po puchar. Najlepszym tego przykładem jest Leicester City, mistrz Anglii z sezonu 2015/16, zespół, który teoretycznie osiągnął niemożliwe. Za to kochamy piłkę. Tak naprawdę wszystko jest możliwe i nie zawsze da się wytłumaczyć to, czego byliśmy świadkami na boisku.

Dlatego idea Superligi jest tak przerażająca dla przyszłości futbolu. Nadszedłby koniec takich historii jak ta „Lisów”. Średnie i małe kluby odeszłyby w niepamięć. Zgodnie z planami pomysłodawców turnieju, czołowe zespoły z najlepszych lig Europy wystąpiłyby ze swoich rozgrywek krajowych, a także europejskich i dołączyły do nowego tworu, w którym rozgrywałyby mecze między sobą. Całe zainteresowanie mediów skupiłoby się na Superlidze, na którą lwią część pieniędzy przeznaczyliby inwestorzy. Upadłaby również piłka reprezentacyjna, gdyż pomysłodawcy tego projektu pragną zablokować wyjazdy piłkarzy na spotkania kadr narodowych.

Oczywistym skutkiem takich manewrów byłaby stale powiększająca się przepaść pomiędzy klubami z nowo powstałych rozgrywek a resztą, która nie miałaby do nich dostępu. Superliga zmieniłaby sytuację dla czołowych zespołów pod względem finansowym, nareszcie pozwoliłaby im zyskać niebotyczne pieniądze, o których marzą, lecz zakończyłaby obraz piłki, który znamy obecnie. Dla tych wybranych powstałoby niebo, pozostali musieliby zadowolić się grą na ziemi. Już teraz różnice między bogatymi zespołami, jak choćby Manchester City czy PSG, a resztą, są znaczące. Trudno wyobrazić sobie jak ogromne byłyby po wejściu w życie nowych rozgrywek.

Inicjatywa jest na tyle kontrowersyjna, że kluby nie popierają jej otwarcie w mediach. Oczywiste jest, że proponujące ją zespoły są nastawione jedynie na czysty zysk i nie interesuje ich los pozostałych drużyn, które musiałyby obejść się smakiem. Występując z federacji UEFA, uczestnicy Superligi nie musieliby martwić się także o Finansowe Fair Play, zgodnie z którym kluby obecnie powinny wydawać tylko tyle, ile zarobiły z różnych źródeł, czy to od sponsorów, czy też z racji wygranych turniejów. Łamanie tych zasad grozi wykluczeniem z europejskich rozgrywek lub zakazem transferowym. Po założeniu własnego, niezależnego turnieju, futbolowe tuzy nie musiałyby się tym martwić. Stworzyłyby własne zasady, które spełniłyby ich oczekiwania.

Gdyby nie ujawnione przez magazyn „Der Spiegel” informacje, prawdopodobnie już w 2021 roku doszłoby do gigantycznych zmiany w piłce nożnej. Główny promotor tej idei, Bayern Monachium, sonduje możliwości wprowadzenia pomysłu w życie już od dwóch lat.

Nie wyobrażam sobie wprowadzenia tej rewolucji. Futbol przyciąga mnie od lat między innymi nieprzewidywalnością i niespodziankami serwowanymi przez mniejsze kluby. Zachwycamy się wielkimi zespołami, jednak muszą one mieć drużyny, na których tle mogłyby pokazać swoją wyższość. Bez nich mogłoby się okazać, że po jakimś czasie nie ma czym się zachwycać. Oby scenariusz kreowany przez pomysłodawców Superligi nie ziścił się wobec najpopularniejszej dyscypliny sportu na świecie.

Kamil SELWUCH

Dodaj komentarz