Audiorefleksje: Schody do nieba?

www.thefourohfive.com

Kilkaset milionów wyświetleń na Youtube, świetne wyniki na platformach streamingowych i koncerty na największych festiwalach świata. Greta Van Fleet w przeciągu kilku lat stali się najpopularniejszym zespołem nowej fali rocka. Razem
z wielkimi sukcesami przyszły wielkie kontrowersje, grupa została oskarżona o plagiat i żerowanie na spuściźnie legendarnych artystów. Czy najnowsza płyta zespołu „Anthem Of The Peaceful Army” potwierdzi oskarżenia?

Pierwszy raz natrafiłem na Gretę przy okazji boomu na ich przełomowy singiel „Highway Tune”, w którym moją uwagę przykuło niesamowite podobieństwo wokalu Josha Kiszki do Roberta Planta –lidera Led Zeppelin. Barwa ich głosów jej wręcz identyczna, obaj posługują się podobną, zadziorną manierą. Również sama warstwa muzyczna przypominała styl, w jakim grali Zeppelini. Po kilku przesłuchaniach „Highway Tune” zauważyłem coś znajomego, dopiero szybka wycieczka w sekcję komentarzy na Youtube doprowadziła mnie do nurtującego skojarzenia. Najpopularniejszy singiel zespołu jawnie kopiował riff do „Rover” z płyty „Physical Grafitti” Led Zeppelin. W tym miejscu pojawia się zasadnicze pytanie – czy zespół tworząc nawet bardzo dobry utwór, może bezkarnie czerpać z twórczości bardziej zasłużonych artystów? „Anthem Of The Peaceful Army” zdecydowanie nie ułatwia odpowiedzi.

Debiutancką płytę Grety Van Fleet można porównać do starej kasety wideo, na którą nagrane są dawne wspomnienia. Natychmiastowo pojawia się nostalgia za przeszłością, ale niestety nie da się fizycznie powrócić we wspominane miejsca. Dlatego też obcowanie z muzyką zespołu wiążę się z mieszanymi uczuciami i pozornym zadowoleniem, które szybko zamienia się
w poczucie bycia oszukanym.

Płyta zaczyna się utworem „Age Of Men”, będącym natchnionym hymnem o poszukiwaniu własnej tożsamości. To dość ironiczne, kiedy spojrzymy, że nawet samym mistycznym klimatem piosenka nawiązuje do zespołów rockowych lat 70. Przenosi się to na całą warstwę tekstową, która utrzymana jest w atmosferze tajemnicy. Niestety lirycznie nie jest to wykonane w sposób umiejętny,
a niektóre wersy popadają w autoparodię. Grupie należy się jednak szacunek za próbę wyjścia poza własną strefę komfortu
i otwarcie się na bardziej nieoczywistą tematykę.

To w czym zespół odnajduje się najlepiej to stary, dobry rock’n’roll, obdarty z niepotrzebnych ozdobników. Zdecydowanie najlepszym utworem na płycie jest „When The Curtain Falls”, który potwierdza tę tezę. Pierwsze, co robi wrażenie we wspomnianej piosence, to galopujące partie gitary. Gitarzysta Jake Kiszka (brat wokalisty) operuje świetną techniką i potrafi zagrać kreatywne solo. W bardziej surowej oprawie lepiej prezentują się także agresywne wokale Josha. W tym wszystkim nie wolno zapomnieć
o partii rytmicznej. Perkusja i bas, mimo że są najmniej spektakularnymi sekcjami w całym zespole, to trzymają równy, solidny poziom.

To co udaje się w „When The Curtain Falls” niekoniecznie sprawdza się w innym hard rockowym utworze „Loser, Leaver”. Wszystko za sprawą kolejnej niejasnej kwestii oryginalności. Problem tkwi w tym, że pod względem rytmu i tempa, a nawet zabiegów kompozycyjnych Greta Van Fleet dokonuje w tej piosence kradzieży. Konkretnie chodzi o czerpanie z utwóru „Whole Lotta Love” należącego do Led Zeppelin. Gdyby nie zwracać uwagi na ten fakt to „Loser. Leaver” byłby jednym z lepszych momentów płyty. Kontekst odgrywa tutaj jednak duże znaczeni i trudno jest odczuwać przyjemność ze słuchania, wiedząc, że ma się do czynienia
z jawnym naruszeniem własności intelektualnej.

Sam fakt bezwstydnych zapożyczeń jest o tyle niezrozumiały, że zespół potrafi zaskoczyć słuchacza ciekawymi pomysłami. „You’re The One” jest tego najlepszym przykładem. Pojawia się w nim nienachalna inspiracja muzyką gospel, kiedy pod koniec kompozycji zaczyna śpiewać chór. Bracia Kiszka, jak i reszta muzyków Grety, w wywiadach przyznają się do zainteresowania jazzem czy soulem. Dlaczego więc tak często ograniczają się do jednotorowego naśladowania legend hard rocka? Wynika to zapewne z braku muzycznej dojrzałości, choć cieszy, że przynajmniej momentami widać w grupie rozwijającą się tożsamość.

„Anthem Of The Peaceful Army” jest więc swoistym paradoksem, to na pierwszy rzut oka przyjemna płyta (typowy easy listening). Dopiero po zagłębieniu się w szczegóły słuchacz może zauważyć liczne zgrzyty. Najpoważniejszym z nich jest nikła autentyczność, zaczynając od image’u zespołu, a na rozwiązaniach twórczych kończąc. Cienka linia inspiracji została na tej płycie ewidentnie przekroczona, co niestety nie pozwala na pozytywną ocenę tego materiału. Nie zmienia to jednak faktu, że Greta Van Fleet to zespół z ogromnym potencjałem, posiadający warsztat i niewątpliwą pasję do muzyki. Pozostaje mi trzymać kciuki za młodych muzyków, aby w przyszłości odnaleźli własne brzmienie i styl. Bo to co zaprowadziło kiedyś Led Zeppelin schodami do nieba, dla innych może ostatecznie okazać się upadkiem.

Ocena: 4/10

Maksym DANISZEWSKI

Dodaj komentarz