Atom to nowa zieleń

Wikimedia Commons

Emocjonalizm nie pomaga w rozwiązywaniu problemów, zwłaszcza tych globalnych. Czasem trzeba mieć dość siły charakteru, aby zmienić podstawowe założenia. Do tego właśnie usiłuje przekonać publikę coraz szersze grono klimatologów optujących za rozszerzeniem roli energii jądrowej w realizowaniu zapotrzebowania na prąd. Pomysł ten wydać się może osobliwy, a może nawet wsteczny, dlatego warto mu się przyjrzeć.

Z perspektywy użyteczności, źródła odnawialne wciąż wydają się być raczej gadżetem niż godną zaufania podstawą energetyczną. W Niemczech, które w tranzycji na ekologiczną gospodarkę zaszły najdalej, energia wiatrowa realizuje tylko 12,3% zapotrzebowania, słoneczna – 5,9%, natomiast paliwa kopalne – wciąż 40,1%. Nie są to wyniki zadowalające jak na tak szeroko zakrojone plany inwestycyjne ostatnich lat. Tym bardziej, że, pomimo starań, emisja CO2 Niemiec w ciągu ostatniej dekady zamiast spadać, uparcie utrzymuje się na tym samym poziomie.

Tymczasem powołany przez ONZ Międzynarodowy Zespół ds. Zmian Klimatu mówi jasno: energia jądrowa powoduje czterokrotnie niższą emisję niż produkcja i wykorzystanie paneli słonecznych (których utylizacja wciąż pozostaje w dużej mierze nierozwiązanym problemem). Odpady z jej produkcji można przechowywać bezpiecznie, bez konieczności wydalania ich z powrotem do środowiska. Strach przed atomem to zatem nieracjonalny relikt zamierzchłych czasów.

Skąd więc tak powszechna awersja do energii atomowej? „Ludzie szacują ryzyko [pozyskiwania energii jądrowej] na podstawie liczby kojarzonych anegdot o wypadkach w elektrowniach”, pisze dla New York Times Steven Pinker, harwardzki profesor psychologii. Wydarzenia z Fukuszimy i Czarnobyla zakorzenione są głęboko w świadomości społecznej. W pierwszym z tych wypadków wszystkie zgony były jednak rezultatami tsunami i zdezorganizowanej akcji ewakuacyjnej, w drugim natomiast liczba ofiar odpowiada miesięcznej [sic!] liczbie zgonów kojarzonych ze smogiem i zanieczyszczeniem w roku 2018. Szkodliwość tych wydarzeń nie jest porównywalna do zniszczeń powodowanych przez wykorzystanie paliw kopalnych.

Istotny w tym wszystkim jest również argument ekonomiczny. Niemcy za energię płacą dwukrotnie więcej niż Francuzi, którzy z elektrowni jądrowych pozyskują 72,7% swojego prądu. Nie chodzi tylko o dbanie o własną kieszeń, ale przede wszystkim o fakt, że dopiero bogaci obywatele interesują się tym, czy źródła ich wygód są odpowiedzialne (wśród mniej zamożnych krajów istnieje bardzo małe zainteresowanie problemami klimatycznymi). Rozwiązanie potrzeb palących jest istotniejsze niż długofalowe skutki naszego działania, dlatego im kraj mniej musi przejmować się samym przetrwaniem, tym skłonniejszy jest do przyjmowania rozwiązań ekologicznych.

Postawienie na energię jądrową zadowoliłoby wszystkie zainteresowane strony: zredukowałoby emisję gazów cieplarnianych, obniżyło koszty niezbędnej nam energii i stworzyło produktywny i opłacalny sektor gospodarki, dużo lepszy od sektora węglowego, na który krótkowzrocznie i oportunistycznie stawia dziś polski rząd. Do tego jednak niezbędne jest uporanie się z mitycznym dorobkiem lat Zimnej Wojny i zwolnienie kurczowego uchwytu na ładnej, ale nierealistycznej wizji napędzania naszego świata energią w stu procentach odnawialną. Miejmy więc odwagę zmieniać zdanie!

Filip KACZMAREK