Piąta kolejka PGE Ekstraligi miała obfitować w liczne mijanki, wspaniałe wyścigi i mecze na granicy remisów, jednak pogoda znów pokrzyżowała te plany. W ciągu weekendu odbyło się tylko jedno spotkanie. Zmaganiami, które doszły do skutku były te przy W69 pomiędzy Falubazem Zielona Góra a Motorem Lublin. Pozostałe drużyny musiały obejść się smakiem, a ich starcia zostały przesunięte na późniejszy terminy.
W piątek, 10 maja, na stadionie przy Wrocławskiej zielonogórzanie gościli ekstraligowego beniaminka. W pierwszej serii spotkanie układało się na korzyść przyjezdnych i Motor prowadził czterema punktami. Do rozproszenia gospodarzy mógł przyczynić się upadek Patryka Dudka, który w trzecim biegu popełnił błąd i z impetem wjechał w bandę. Na szczęście młodemu zawodnikowi nic się nie stało i bezpiecznie mógł wrócić na tor – Nie wiem, co tam się stało, czułem dobrą prędkość, ale podniosło mnie na wejściu w łuk. Szybko się to potoczyło, musiałbym zobaczyć powtórki, a nie widziałem. Analizować to będę na spokojnie w domu – powiedział po meczu ulubieniec zielonogórskich kibiców. Wiadomo, że Dudek nie odniósł żadnych złamań. Był tylko, a może aż, mocno poobijany. Druga seria startów należała już do Falubazu, który nadrobił straty i w siódmym biegu doprowadzili do remisu. Gwoździem do trumny przyjezdnych była druga część spotkania. Po dziesiątym wyścigu zielonogórzanie prowadzili sześcioma „oczkami”, a Motor nie był w stanie dotrzymać im kroku. Po ten gonitwie goście nie wygrali już żadnego biegu, a mecz ostatecznie zakończył się osiemnastopunktową przewagą gospodarzy (54:36).
Mimo trudnego początku zielonogórzanie pokazali siłę swojego zespołu i to, że potrafią wykorzystać atut toru. Można by powiedzieć, że każdy dołożył cegiełkę do tego sukcesu. Jedyne zera w zespole należały do młodziutkiego Damiana Pawliczaka, który jeszcze nie czuje się tak pewnie na motocyklu oraz do Patyka Dudka w powtórce, tuż po upadku. W drużynie gości największym problemem okazał się uśpiony Andreas Jonsson. Były zawodnik Falubazu miał być liderem Motoru i pokazać, że pamięta jak jeździ się przy W69. Okazał się jednak największym zawodem i zdobył zaledwie jeden punkt. „Brak” Szweda spowodował rozkojarzenie zawodników z Lublina i rozgromienie przez Myszki w drugiej części zawodów. Nieźle w ekipie przyjezdnych spisywali się Paweł Miesiąc oraz Mikkel Michelsen. Obaj zdobyli po dziewięć „oczek” i, mimo problemów, nie najgorzej radzili sobie na zielonogórskim torze. Rajderem meczu został wyżej wymieniony Paweł Miesiąc.
Drugi mecz, który miał się odbyć tego dnia na Stadionie Olimpijskim, ostatecznie nie doszedł do skutku. Było to już wiadomo w czwartek, 9 maja. Wrocławianie bez kontuzjowanego Macieja Janowskiego zasłonili się niekorzystną prognozą pogody i poprosili gorzowian o przełożenie spotkana. Była to istnie kuriozalna sytuacja, gdyż Wrocław, jako jedyna drużyna, posiada plandekę przykrywającą tor (właśnie na tym torze PGE Ekstraliga miała ją testować). Nie byłoby w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie zmiana nie tylko daty pojedynku, ale i gospodarza. Sparta w porozumieniu ze Stalą przełożyła spotkanie na 17 maja ze Stadionu Olimpijskiego do Gorzowa na ulicę Śląską. Czegoś takiego żużlowy świat dawno nie widział. Ostatecznie mecz rozegrano tydzień później. Na nic zdały się kombinatorskie zapędy żółto-czerwonych, bo przegrali, a Janowski nie doszedł na tyle do siebie, by w nim wystąpić. Gospodarze wygrali sześcioma „oczkami” (48:42), a wrocławianie wrócili do domu z niczym. Gorzowska drużyna bardzo dobrze poradziła sobie z przyjezdnymi. Na właściwe tory powrócił Bartosz Zmarzlik, który trochę pogubił się po ostatniej przegranej w Derbach Ziemi Lubuskiej (41:49). Swoją rolę spełnili również Thomsen, Kildemand oraz Woźniak. Największym zawodem okazali się tym razem juniorzy, zdobywając wspólnie zaledwie dwa punkty. W drużynie gości najlepiej zaprezentowali się Tai Woffinden oraz Maksym Drabik. Swoje trzy grosze dorzucił również Vaclaw Milik. Pomimo tego, było widać brak Macieja Janowskiego, co przełożyło się na ostateczną porażkę. Rajderem starcia został Maksym Drabik, który zdaniem kibiców stanął na wysokości zadania.
Spotkania zaplanowane na 12 maja również nie doszły do skutku. Mecz pomiędzy Grudziądzem a Toruniem został przełożony na 16 czerwca, a między Włókniarzem i Unią na 19 maja. Częstochowianie z pewnością woleliby wcześniej „odjechać” tę rundę, by jak najszybciej o niej zapomnieć. „Lanie” jakie dostali u siebie od Leszna tylko potwierdza siłę Byków. Leszczynianie zwyczajnie rozgromili Lwy (59:31). Jedyny bieg, który gospodarze zdołali wygrać był jednocześnie ostatnim. Żadne to jednak pocieszenie, gdyż do 15. gonitwy biało-niebiescy wystawiali swoich juniorów. Wcześniej indywidualne zwycięstwo, również raz, odniósł Leon Madsen, który – swoją drogą – był najlepszy wśród biało-zielonych. Możliwe, że na kondycję częstochowskich liderów wpłynęło Grand Prix, które odbywało się dzień wcześniej. Leon Madsen i Fredrik Lindgren brylowali na Narodowym i zajęli kolejno pierwsze i drugie miejsce na podium. Można więc sądzić, że wygrana przyćmiła ich na tyle, że następnego dnia zapomnieli, jak wciska się sprzęgło. Nie tylko oni jednak należą do tej drużyny, a za porażkę można „podziękować” również Pawłowi Przedpełskiemu, który zakończył zawody bez punktu, czy Miedzińskiemu i Zagarowi, którzy tego dnia chyba nie byli sobą. W drużynie gości bezkonkurencyjny był Emil Sayfutdinov, zdobywając komplet punktów. Najsłabiej zaprezentował się Brady Kurtz, którego dorobek wyniósł pięć „oczek”. Ze względu na okoliczności można powiedzieć, że i tak pojechał lepiej niż większość zespołu gospodarzy. Rajderem meczu został junior gości – Bartosz Smektała.
Emilia RATAJCZAK