Co z tym mistrzem?

Unia pokonała Falubaz (fot. Mateusz Wójcik)

Play-offy coraz bliżej, a liga z meczu na mecz staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Wydaje się, że dziesięć spotkań to wystarczający czas, by z powodzeniem zacząć typować jak zakończy się sezon, jednak nie tym razem. Hampel i Kurtz osłabiają Leszno, Falubaz przegrywa pierwszy mecz u siebie, GKM wygryza Włókniarz, a najlepiej na tym wszystkim wychodzi Sparta. Kto zostanie mistrzem? Odpowiedź nie wydaje się już taka łatwa.

Królowa jest tylko jedna?

Ma swoje problemy, ale to ona, kolejny rok z rzędu jest najbliżej mistrzostwa – Unia Leszno. Na początku sezonu nikt nie miał wątpliwości, że leszczynianie znowu będą brylować. Od drugiej kolejki utrzymują się na szczycie tabeli i nikomu nie dają nawet chwili wytchnienia. Osiem zwycięstw, zero porażek i jeden remis. W przeciągu dziesięciu kolejek stracili zaledwie jeden punkt. Nikt nie jest w stanie zdobyć terytorium Byków. W pojedynkach wyjazdowych radzą sobie równie dobrze. Są jednak mecze, które były dla nich solą w oku, takie jak wyjazd do Grudziądza, czy Zielonej Góry. Kiedy Jarosław Hampel zaliczył kolejny spadek formy, chodziły pogłoski, że Unii „w końcu” szykują się problemy kadrowe. Do tego doszły bardzo słabe występy Australijczyka, Brady’ego Kurtza i po meczu w Grudziądzu (45:45) drużyny ekstraligowe miały prawo tak sądzić. Na chwilę obecną jednak ich nie widać, a Hampel robi to, co do niego należy. W ostatnim meczu zdobył osiem „oczek”. Nie jest to wynik zasługujący na szczególną pochwałę, jednakże bynajmniej nie zakrawający o „problemy kadrowe”. Z drugiej strony jednak, młody Australijczyk jeździ co najmniej poniżej oczekiwań. W ostatnich meczach z Częstochową i Zieloną Górą zdobywał kolejno trzy i zero punktów. Tym razem jednak Unię uratowali juniorzy, którzy mimo całej sympatii, z chęcią zastępują kolegę z drużyny. Jest to zdecydowanie najlepszy przepis na mistrzostwo – mocni seniorzy i zgrana formacja juniorska.

Gdzie trzech się bije tam Sparta korzysta

Na początku sezonu dość niepozorna, lecz z biegiem czasu coraz bardziej waleczna – Sparta Wrocław. Nikt się nie spodziewał, że wrocławianie po sezonie 2018 spoczną na laurach. Trzecie miejsce na podium nie dawało im pełni satysfakcji. Nie mieli łatwego początku, mecze z Lesznem, czy Zieloną Górą zdecydowanie nie były prostym zadaniem, ale Spartanie od początku pokazywali, że nie są łatwym rywalem. Kiedy w okolicach siódmej rundy zaczął się wielki wyścig i wszyscy z przerażeniem stwierdzili, że minęła połowa sezonu, to Wrocław spokojnie budował przewagę. Nie było im łatwo. W maju kontuzji obojczyka nabawił się Maciej Janowski, natomiast w czerwcu urazu kręgosłupa Tai Woffinden. Gdy po ósmej rundzie „nagle” znaleźli się na drugiej pozycji to Falubaz i Włókniarz przecierali oczy ze zdumienia. Sparta mimo niewątpliwych problemów z seniorami jest bardzo silną drużyną, która jest w stanie jeszcze wiele krwi napsuć rywalom. Przed nimi bardzo ważne spotkanie w Zielonej Górze, które będzie istotne w kontekście tego, kto pojedzie w spotkaniach półfinałowych z Unią Leszno.

Nie taki Falubaz mocny jak go malują

Miał być niezwykle mocny i stawić czoła żądnej złota Unii Leszno. Falubaz Zielona Góra, drużyna z ambicjami, sukcesami i pieniędzmi. Zakontraktowanie Nickiego Pedersena i Martina Vaculika wydaje się jedną z lepszych decyzji, jakie podjął zielonogórski klub, ale co z tego skoro reszta drużyny bywa nieprzewidywalna. Dla Zielonej Góry, W69 zawsze było azylem i terenem, który nie łatwo było zdobyć. Mecze domowe w wykonaniu Myszek zawsze cieszą się wielkimi emocjami, ale także wielkimi zdobyczami. Zielonogórski owal w tym sezonie, jak do tej pory, zdobyła tylko jedna drużyna i była to właśnie „nieszczęsna” Unia. Po wielkich bojach, w pocie czoła i stresie, leszczynianie wywieźli z Zielonej Góry nie tylko trzy punkty, ale także marzenia o mistrzostwie. O ile mecze domowe potrafią zachwycić w wykonaniu zielonogórzan, tak wyjazdy przyprawiają kibiców o ból głowy. Zawsze ta sama strategia – kiepski początek, kilka remisów i chwilowa przewaga. Od biedy zdarzy się wygrać, ale musi być to dzień wyjątkowej dyspozycji seniorów. Przeważnie jednak kończy się powrotem do domu ze spuszczonymi głowami. Na papierze – mocny i poukładany, w praktyce – nieprzewidywalny i sfrustrowany – taki jest prawdziwy Falubaz.

Gołąb wylądował

Lekceważony bardziej niż Lublin, słaby, bezbronny, znudzony i mało ambitny, ale czy na pewno? To właśnie Grudziądz jako jedyny wydarł punkt Unii. Później bezczelnie wskoczył na trzecie miejsce w tabeli i z uśmiechem na twarzy zrzucił Włókniarz na piątą pozycję, szczególnie się przy tym nie męcząc. Pierwszy raz od 20 lat grudziądzanie wygrali mecz na wyjeździe. Nie było to szczególnie trudne, gdyż  ich rywalem był zniszczony Toruń, który po tragicznym sezonie mknie prosto w paszczę Nice 1. Ligii Żużlowej, ale liczy się zwycięstwo. GKM ma niesamowicie mocny atut toru i łaknie zwycięstwa jak nikt inny. Od lat tor w Grudziądzu jest zagadką dla wszystkich przyjezdnych i mało komu udaje się zdobyć tu choć jeden punkt. Przed nimi bardzo ważne spotkania, które pokażą, czy drużyna jest gotowa na play-offy. To zdecydowanie przełomowy moment w historii GKM-u. Ekipa Kempińskiego postanowiła nawet porzucić „ulubione” szóste miejsce i udać się na bój o medale. Może w tym roku GKM-owi uda się zdobyć swój pierwszy krążek Drużynowych Mistrzostw Polski?

 Lew w paszczy lwa

„Częstochowa potrzebuje punktów jak ryba wody” – powiedział jeszcze nie tak dawno Adam Skórnicki w komentarzu dla wyborczej.pl. Sezon jest już dawno za połową, a częstochowianie pomału tracą ostatnie siły. Zapowiedzi prezesa Świącika na niewiele się zdały, a tor Włókniarza nadal jest raczej zagadką dla gospodarzy niż dla gości. Ostatnim meczem, który tam wygrali był ten z Falubazem, rozegrany 9 czerwca (51:39). Był to jednakże wyjątkowo słaby dzień dla zielonogórzan. Nikt z przyjezdnych nie popisał się na tyle, by zdobyć chociaż więcej niż dziesięć punktów, a i tak była to dopiero czwarta wygrana Włókniarza w tym roku. Grudziądz z łatwością wskoczył na ich miejsce w tabeli. Na chwilę obecną, występ Lwów w play-offach stoi pod znakiem zapytania, gdyż Gołąbki z Pomorza właśnie przygotowują się do startu w walce o medale. Częstochowa nie radzi sobie za równo na własnym obiekcie jak i na wyjazdach. Wydaje się być w potrzasku. Włókniarz od dwóch sezonów tuła się po lidze, w poszukiwaniu swojego miejsca. Wydaje się, że w tym roku po raz kolejny go nie znajdzie.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Gorzów najlepiej czuje się na domowym torze (fot. Zuzanna Kłoskowska)

Gdyby Stal Gorzów miała mieć tylko mecze domowe, radziłaby sobie nieźle. Cztery zwycięstwa, jedna porażka. Ale gdy spojrzymy na ich pojedynki wyjazdowe, nie jest już tak kolorowo. Nie ma się co dziwić patrząc na tabelę. Szóste miejsce i brak zwycięstwa poza „Jancarzem” wskazują na wyjątkowo słabą dyspozycję zespołu z  północy lubuskiego. Sam Bartosz Zmarzlik meczu nie wygra i choćby się starał jak mógł i przywoził same „trójki”, to Gorzów nadal będzie bliżej meczów barażowych niż półfinałowych. Ich sytuacja prawdopodobnie szybko nie ulegnie zmianie, gdyż przed nimi derby, których Falubaz nie ma zamiaru odpuszczać. Stalowcy są jedyną drużyną, która dała się pokonać pogrążonemu w samozagładzie Toruniowi. Anioły zdołały odrobić dziesięć punktów i wygrać swój pierwszy mecz w tym sezonie. Przed Gorzowem bój z Lublinem. Beniaminek jednak wygląda na zdecydowanie bardziej zdeterminowanego, by uniknąć meczów barażowych. Gorzowianie zmagają się chyba z czymś więcej niż tylko z problemami kadrowymi.

Tak jak Pan Łaguta powiedział

Lublin po heroicznej walce w play-off, wszedł do E-ligi jako bohater. Doceniany i szanowany, nawet w środowisku kibiców. Jako jeden z pierwszych beniaminków nie był od razu skazywany na porażkę. Z biegiem sezonu okazało się, że Motor nie tylko nie chce wracać do Nice 1. LŻ, ale zrobi wszystko, by zostać w gronie wybrańców. Kontrowersje zapoczątkował kontrakt Lublina z Grigorijem Łagutą, który po roku banicji powrócił na tor. Później już było tylko gorzej, domniemany doping technologiczny, karygodne zachowanie Pawła Miesiąca, jego sprzeciw wobec kontroli paliwa, czy słaba jazda obu panów po jej zapowiedzi. Na koniec przymusowe wakacje dla Andreasa Jonssona, który oprócz niepotwierdzonych problemów zdrowotnych, „chorował” również na słaba jazdę i brak punktów. Wydaje się, że Lublin jest zupełnie podporządkowany charyzmatycznemu Rosjaninowi, który ratuje Motor przez spadkiem. Nawet jeśli lublinianie się utrzymają, to nie mają co liczyć na ponowny szacunek w środowisku.

Kończ waść, wstydu oszczędź

Ostatni w tabeli, gotowy na spadek i pogrążony w chaosie. KS Toruń długo walczył, ale chyba tylko sam ze sobą. W przedsezonowych prognozach mówiło się o nich dużo, ale nikt nawet przez chwilę nie pomyślał, że torunianie i jeden z najlepszych stadionów w Polsce skończą w pierwszej lidze. Podobno matematyczne szanse maja, ale czy ktokolwiek myśli, że drużyna, która przez większość sezonu potrafiła wygrać tylko jedno spotkanie nagle wstanie z kolan i zacznie „magicznie” zwyciężać? Anioły od początku roku zmagają się z wielkimi problemami kadrowymi, nie tylko wśród zawodników. W czerwcu drużynę opuścił menager Jacek Frątczak. Podobno miało to oczyścić atmosferę i spowodować polepszenie stosunków. Zmian nie widać, a Toruń niszczy się od środka i tylko czeka na ostateczny cios.

Emilia RATAJCZAK