Sezon znów zaskoczył kierowców

Byki i Spartanie mogą spotkać się w finale ligi
Źródło: Marcin Kubiak (fotospeedway.pl)

Dzielą nas zaledwie tygodnie od poznania tegorocznego Drużynowego Mistrza Polski na żużlu. Dotychczasowa rywalizacja była zawzięta, a oprócz potu i łez tegoroczna liga przyniosła wiele niespodziewanych sytuacji. Mimo iż przyzwyczailiśmy się do niespodzianek, to w tym roku jest ich zdecydowanie więcej. Stal Gorzów stała się jedynym pogromcą Unii Leszno, Toruń spadł z ligi, przy czym w ostatnim meczu pokonał Falubaz, a GKM omal nie wszedł do Play-Offów. Być może tak samo zadziwiające okażą się mecze półfinałowe.

Wydawałoby się, że w rundzie zasadniczej zostanie niepokonana, a mecz z Grudziądzem był tylko wypadkiem przy pracy, jednak znalazł się zespół, która ją poskromił. Unia Leszno, czyli drużyna, która od początku sezonu była największym faworytem do kolejnego mistrzostwa. Dwanaście zwycięstw, jeden remis i jedna porażka, tak wyglądała runda zasadnicza w wykonaniu leszczyńskich Byków. Jej końcówka, mimo iż owocowała w kolejne wygrane to nie była już taka imponująca. Dla niektórych remis z Grudziądzem i przegrana, ze stosunkowo kiepską Stalą Gorzów, były jednoznaczną oznaką słabnięcia Byków. Ostatnim meczem leszczynian był wyjazd do Wrocławia. Miał on pokazać siłę Spartan, utrzeć nosa pewnej siebie Unii i przenieść wrocławian na pierwsze miejsce w tabeli. Okazało się jednak, że raczej to nie był ich dzień. Kompletnie pogubieni gospodarze dostali srogi „łomot” (35:55), a Leszno wyjechało z Wrocławia z kolejnymi trzema punktami. O Unii Leszno można by było dużo pisać, jaka to ona nie jest silna, poukładana, z najlepszym składem, ale prawda jest taka, że leszczynianie mają po prostu dużo sportowego szczęścia, brak kontuzji w zespole i świetnie dysponowaną formację juniorską. Czy to, po raz trzeci, zapewni im Drużynowe Mistrzostwo Polski? Prawdopodobnie Włókniarz nie będzie stawiał Bykom specjalnego oporu, a osłabiony Falubaz lub upokorzona Sparta nie zdobędą się na wyrwanie im tego, najważniejszego krążka.

Sparta Wrocław od początku sezonu pokazywała się z bardzo dobrej strony. Sześć zwycięstw na Olimpijskim, cztery na wyjazdach i tylko cztery porażki. Pomimo braku lidera w kilku meczach, wrocławianie potrafili wygrywać, zapewniając sobie drugie miejsce w tabeli. Poukładana, silna i dobrze zorganizowana drużyna. Co mogło pójść nie tak w ostatnim meczu z leszczyńską Unią? Okazuje się, że wszystko. Gospodarze wydawali się mocno zagubieni, a niektóre biegi były jedynie kwestią przypadku, jak 5:1 po defekcie Piotra Pawlickiego. Wydawało się jakby zapomnieli jak jeździ się na Olimpijskim. Wszyscy oczekiwali wyrównanego spotkania na szczycie, a dostaliśmy bezwstydny pogrom wykonany przez  leszczyńską Unię, która przyjechała jak do siebie. Tak duża porażka przed Play-Offami zdecydowanie podbudowała Byki, które z pewnością czują się coraz bliżej kolejnego złotego krążka. Ostatni mecz wrocławian był zdecydowanie wypadkiem przy pracy. Tak solidna drużyna nie pozwoliła sobie na psucie reputacji na koniec sezonu, tym bardziej jak powiedział ostatnio Jacek Frątczak (wywiad już niedługo na gazetafenestra.pl) „Nie chce się przegrywać meczów”, więc z pewnością można powiedzieć, że nie była to tania zagrywka taktyczna, by zmylić rywala, tym bardziej, że nie wiadomo jeszcze czy Spartanie w ogóle wejdą do finału.

Falubaz Zielona Góra, czyli drużyna, która z hukiem miała wejść w sezon i zaprezentować swoją „ogromną” siłę, ale wyszło jak zawsze. Skład i przedsezonowe przewidywania mówiły o nich wiele, ale jak to zwykle bywa tor zweryfikował i ostatecznie skończyli na trzecim miejscu. Zielonogórzanie w tym sezonie nie specjalnie świecili przykładem. Raz szło im świetnie, bo potrafili wygrywać na wyjazdach z Gorzowem, czy Grudziądzem, a raz fatalnie, gdy dostawali srogie „lanie” od Częstochowy i Leszna. W69 wydawał się ich azylem, a jednak Wrocław i Leszno przyjechały tam jak po swoje i wywiozły z Zielonej Góry, każdy po trzy punkty. Falubaz jest drużyną nieprzewidywalną, może być tak, że z łatwością pokonają Spartę w półfinale i wjadą do finału, nawet bez Nickiego Pedersena w składzie, a może być, że nawet walka o brąz będzie dla nich męczarnią. Ostatni mecz w Toruniu pokazał, że formacja juniorska zespołu z Winnego Grodu pozostawia wiele do życzenia. Po upadku Nickiego Pedersena biegi ułożyły się tak, że prawie każdy kolejny był z juniorem w zestawieniu. Prawdopodobnie dzięki temu torunianie odrobili 12 punktów i jeszcze wyszli na prowadzenie, ostatecznie zwyciężając w całym spotkaniu. Wydaje się, że jeśli nawet Falubaz miałby pięciu najlepszych seniorów na świecie to bez chociażby jednego, dobrego juniora nie byłby w stanie zdobyć upragnionego mistrzostwa.

Włókniarz Częstochowa jest drużyną, która zdecydowanie najmniej zasługuje na bycie w najlepszej czwórce. Przez całą rundę zasadniczą nie wyróżniali się niczym, by utwierdzić w  przekonaniu kibiców i działaczy, że pracują na Play-Offy. Ich obecność w półfinałach jest w wypadkową przypadku, a o mały włos, zdeterminowany Grudziądz nie zająłby ich miejsca. Lwy w rundzie zasadniczej zaliczyły sześć porażek i sześć zwycięstw, a dwa razy zremisowały. Ostatecznie znaleźli się na czwartej pozycji w tabeli i w półfinałach będą mierzyć się z Unią Leszno. Częstochowianie są kolejną drużyną, której nie opuszczają kontuzje. Podczas ostatniego meczu z gorzowską Stalą zabrakło lidera drużyny, Fredrika Lindgrena. Nic jednak nie wskazuje na to, by jego rekonwalescencja miała się przedłużyć, więc Lwy w Play-Offach wystartują w pełnej okazałości. Być może szansa udziału w półfinałach spowoduje, że częstochowianie wezmą się do pracy, by w rezultacie zagrozić leszczynianom. Włókniarz nie jest drużyną bezbarwną, mają w zespole kilku świetnych zawodników, którzy potrafią jeździć zarówno u siebie jak i na stadionie przy Strzeleckiej. Skazywanie ich od razu na sromotną porażkę byłoby dowodem na przespanie całej rundy zasadniczej. Być może sezon nie pokazał nam jeszcze wszystkich niespodzianek i ta w Częstochowie będzie największą.

Emilia RATAJCZAK