Audiorefleksje: Top 5 płyt 2019 roku

Źródło: empik.pl

Rok 2019 stanowił klamrę muzycznych poszukiwań ubiegłej dekady. Podejmując refleksję nad minionym dziesięcioleciem, można być pod wrażeniem skoku produkcyjnego w mainstreamowym popie, jak i jego coraz to bardziej świadomym funkcjonowaniu. Na listach przebojów coraz częściej zaczęły pojawiać się pozycje zainspirowane elektroniką, rapem czy niszowymi brzmieniami. W ubiegłym roku to wszystko miało swoją kulminację w postaci równych, przemyślanych albumów, które oddają w jakościowy sposób wszystko co miało miejsce w latach dziesiątych XXI wieku. Zapraszam na zapoznanie się z moją listą 5 najlepszych płyt 2019 roku.

5. Skepta – „Ignorance is Bliss”

Legenda brytyjskiego grime’u, powróciła po 2 latach z kompletnie nowym brzmieniem. Po świetnie przyjętej płycie „Konnichiwa”, Skepta spróbował nowych patentów na londyński rap. Odrzucił brudną, zainspirowaną orientem produkcję, na rzecz bardziej syntetycznych bitów. „Ignorance is Bliss” kojarzy się ze spuścizną sceny elektronicznej na Wyspach, często odwołując się do parkietowych rozwiązań, jak w żywym „Love Me Not”. Sam Skepta to ten sam precyzyjny, a jednocześnie agresywny MC, do jakiego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Nie brak mocnych punchline’ów, chłodnego flow i przenikliwych tekstów. Po wejściu na sam szczyt, artysta spojrzał z nowej perspektywy na scenę, otaczających go ludzi, związki. Ta płyta jest tego manifestacją, zdystansowanym opisem zmian, które zachodzą, kiedy osiąga się się sukces. Skepta robi to w sposób inteligentny, pozwalając słuchaczowi zrozumieć problemy osoby, która z pozoru ma wszystko.

4. Sleater-Kinney – „The Center Won’t Hold”

Jeden z najciekawszych feministycznych zespołów jakie kiedykolwiek powstały, wydał płytę wyjątkowo nieagresywną, ukazującą czyste emocje. Dziewczyny częściową zrezygnowały z brzmienia ruchu riot grrrl, skupiając się na bardziej przestrzennych, melodyjnych brzmieniach. Możliwe, że samą zmianę w stylistyce wymusiła tematyka piosenek. Utwory są bardzo intymne, często dotyczące próby poradzenia sobie z rozpadającą się relacją, niechęcią do samego siebie, kompleksami. Nie oznacza to jednak, że gitary kompletnie znikają. „Hurry On Home” atakuje przesterowanymi wzmacniaczami, a „Restless” to z kolei przykład pięknych melodii, które członkini grupy potrafią napisać w starym stylu. W tym wszystkim jednak czuć rzeczywistą zmianę, przejawiającą się w digitalowej perkusji czy kojarzącymi się z latami 80. klawiszami.  Pozycja obowiązkowa dla słuchaczy indie rocka.

3. Charli XCX – „Charli”

Czasy, w których Charli XCX kojarzyła się z kiczowatym, przesłodzonym popem, skończyły się już kilka lat temu. Od czasu, kiedy wokalistka podpisała kontrakt z alternatywną wytwórnią PC Music, jej muzyka zmieniła się o 180 stopni. „Charli” to tego najlepszy przykład. Album przepełniony jest rave’owym klimatem, mocnymi basami i futurystycznym użyciem autotune’a. To świetny soundtrack na każdą imprezę, nigdy nie zwalnia, a nawet jeśli, to w tak zaskakujący sposób, że słuchacz nadal pozostaje w popowym transie. To mieszanka bardziej radiowych, przebojowych utworów jak „1999”, ale także tych dziwnych, jakby świadomie zepsutych. Dobrym przykładem takiego zabiegu jest piosenka „Clique”, gdzie końcówka to swoisty glitch, który jednak w żaden sposób nie odbiera przyjemności ze słuchania. „Charli” to świetna zapowiedź nowoczesnego popu, który dopiero ma pojawić się w szerszym obiegu, jak i hołd dla klasycznych wykonawców pokroju Britney Spears.

2. Weyes Blood – „Titanic Rising”

Surrealistyczna, przepiękna płyta, najbardziej bogata w instrumentarium ze wszystkich w tym zestawieniu. Blood jest wyjątkową songwriterką, która stworzyła swój niepowtarzalny styl, balansujący pomiędzy najlepszymi dziełami Beach Boys, a Bjork z lat 90. „Titanic Rising” to poruszające dzieło, posługujące się sennymi alegoriami, aby stworzyć niepowtarzalne przeżycie dla słuchacza. Częste odniesienia do materialistycznej codzienności, czy próba zrozumienia uczuć poprzez popkulturę, tworzy ciekawy portret człowieka w XXI wieku. Jest to o tyle paradoksalne, że płyta brzmi jak z innej epoki. Piosenki takie jak „Everyday” czy „Andromeda”, zapiszą się na stałe w kanonie muzyki, zapraszając odbiorcę delikatnymi pianinami i ciepłymi gitarami.

1. Lana Del Rey – „Norman Fucking Rockwell”

Lana w końcu wydała płytę, w której wykorzystała swój pełen potencjał songwriterski. To już nie tylko zbiór osobistych opowieści, ale kompleksowe, rozbudowane historie pisane w trzeciej osobie. Lekkość języka, z jaką posługuje się wokalistka, sprawia, że płyty słucha się bez poczucia upływającego czasu. Kojarzące się z amerykańską prozą pokroju Fitzgeralda teksty, przenoszą nas do eleganckiego świata pełnego powabu, ale ukrywającego swoje demony. Muzycznie to najbardziej ambitny krążek artystki, zainspirowana zarówno klasyczną americaną, jak i trip-hopem czy psychodelicznym rockiem. Wizytówką płyty jest utwór „Venice Bitch”, prawie 10-minutowa, hipnotyzująca kompozycja, która świadczy o rozmachu całego projektu. Najważniejsze jest jednak to, że płyta „Norman Fucking Rockwell” jest po prostu autentyczna, przez co bardzo często wzrusza do łez. Musicie jej posłuchać.

Maksym DANISZEWSKI