Stara-nowa Conchita Wurst

Źródło: Anna Kaczmarz/ Gazeta Krakowska

Po raz pierwszy na eurowizyjnej scenie Conchita Wurst pojawiła się w 2014 roku. Znali ją wtedy tylko nieliczni, choć miała już za sobą krótką historię. Dla wielu była tylko chwilową kontrowersją i środkiem (jak się okazało, skutecznym) do osiągnięcia wygranej w konkursie. Ale lata minęły, a tajemnicza postać z brodą nadal podbija scenę, tym razem jednak w zupełnie nowym stylu. Z tej okazji nie zabrakło jej także w Polsce.

Zanim powstała Conchita, był Thomas Neuwirth – młody wokalista z wyjątkowym głosem, który próbował swoich sił w austriackich talent show. W 2007 przyniosło mu to drugie miejsce w Starmani. Jakiś czas później narodziła się ona, słynna kobieta z brodą. Conchita Wurst ujrzała świat w 2011 roku jako drag queen – sceniczna i artystyczna persona, w którą wcielał się Tom występując publicznie. Wbrew licznym opiniom i głębokiemu niezrozumieniu, nie miało to nic wspólnego z byciem osobą transpłciową. Zabieg polegał na oddzieleniu życia prywatnego oraz pozwoleniu sobie na większą ekspresję płciową.

Z nowym wizerunkiem Neuwirth raz jeszcze spróbował swoich sił na scenie. Conchita zadebiutowała w programie Die große Chance, gdzie dotarła do finału, zajmując później 6. miejsce. Gdy pod koniec 2011 roku zgłosiła się do krajowych eliminacji do 57. Konkursu Piosenki Eurowizji, raz jeszcze otarła się sukces, zajmując drugie miejsce. Dwa lata później została wybrana wewnętrznie reprezentantką Austrii na europejskiej scenie muzycznej. Jak okazało się wkrótce potem, decyzja nie była błędem.

Conchita

Zwycięstwo Conchity okazało się niekwestionowane: reprezentantka Austrii zajęła najpierw pierwsze miejsce w jednym z półfinałów, by następnie przyćmić konkurencję na ostatnim etapie, zdobywając nie tylko największą ilość punktów od jurorów, ale także od telewidzów. Zostało ono również okupione falą kontrowersji i hejtu, a dla niektórych szczytem humoru na długi czas stał się tekst chłop przebrany za babę. To nie powstrzymało jednak wokalistki przed rozwojem i wykorzystaniem głośnego sukcesu. Rok później ukazał się jej pierwszy album studyjny, Conchita. Bardzo szybko pokrył się platyną w Austrii i trafił na pierwsze miejsce wśród najczęściej kupowanych krążków w kraju.

Królowa Europy sama wielokrotnie podkreślała, że płyta została stworzona w samolubny sposób, ponieważ chciała zapewnić rozrywkę przede wszystkim sobie. W jednym z wywiadów przyznała, że właśnie dlatego płyta jest tak barwna: Nie mogłam zdecydować się, w którym pójść kierunku, więc poszłam wszędzie. Wśród 12 utworów znajdziemy zatem liczne popowe hity, jak i te utrzymywane w klimacie zwycięskiej ballady, Rise Like a Phoenix,spokojniejsze utwory. Nie brakuje także elektronicznych brzmień i muzyki syntetycznej.

From Vienna With Love

Po trzech latach przyszedł czas na drugi album artystki. Tym razem został stworzony w spójnej tematyce, choć daleko mu do poprzednika, bo… utrzymany jest w klasycznych tonach. Kiedy podczas festiwalu w Wiedniu w 2017 roku Conchita wystąpiła na scenie z Wiedeńską Orkiestrą Symfoniczną (rok wcześniej śpiewała w Sydney Opera House u boku tamtejszej orkiestry), powstał pomysł ponownego połączenia sił – tym razem w celu nagrania albumu. Efekty wspólnej pracy pojawiły się już rok później na płycie zatytułowanej From Vienna With Love. Wśród 12 kawałków tylko dwa należą do wokalistki – pozostałe to znane już i powszechnie cenione muzyczne perełki. To utwory m.in. Barbry Streisand, Shirley Bassey czy Céline Dion. Zaaranżowane w wyjątkowy i pełen gracji sposób piosenki błyszczą w wykonaniu orkiestry oraz samej Conchity, która wznosi się na wyżyny swojego wokalu i prezentuje artystyczny kunszt najwyższej kategorii.

Wokalistka zawsze wypowiada się na temat drugiego albumu z wielkim sentymentem. Niejednokrotnie określiła go jako ścieżkę dźwiękową swojego życia. To właśnie znajdujące się na nim utwory oraz wykonujące je divy miały największy wpływ na rozwój małego Toma, który nieustannie inspirował się ich pracą.

Truth Over Magnitude

Przełomem wyznaczającym nowy tor kariery Conchity okazał się 2019 rok. Na początku na Instagramie gwiazdy pojawiły się zdjęcia bez peruk i w ogolonej na łyso głowie, następnie wielki akronim T.O.M. odnoszący się nie tylko do imienia artysty, ale również do nazwy nowego, trzeciego już albumu – Truth Over Magnitude. To właśnie wtedy narodził się WURST.

Artysta nie porzucił jednak swojej towarzyszki z brodą, jedynie wyprawił na urlop, kreując nową wersję osobowości scenicznej. Na dobre zniknęły długie włosy i piękne suknie, pojawiły się za to lateks, czarny makijaż i odważne, prowokujące kreacje, a także męskie zaimki osobowe. W wywiadach wyjaśnił, że męczyło go już bycie idealną pierwszą damą, na jaką kreowano Conchitę.

Wraz z nowym wizerunkiem pojawił się także nowy, bardziej odpowiadający mu rodzaj muzyki. Wurst raz jeszcze zaskoczył fanów, wybierając zupełnie inną drogę. Tym razem 12 utworów, choć mieści się w ramach popu, zdominowane jest przez silne, elektroniczne brzmienie. Towarzyszy im jednolity i charakterystyczny, bezkompromisowy styl. Artysta nie szczędził również na zmysłowych i odważnych teledyskach, które ukazały się wraz z promującymi płytę singlami, takimi jak Trash All the Glam, Hit Me czy See Me Now. Utwory komponują się w spójną całość, zawierającą nie tylko przesłanie miłości i szacunku, ale także formę manifestu piosenkarza, który pokazuje swoje nowe, lecz nie mniej prawdziwe oblicze.

Koncertowy debiut

Wkrótce po premierze albumu nadszedł czas na trasę koncertową, która była także pierwszą oficjalną w dorobku piosenkarza. Otwierały ją aż dwa koncerty w Polsce – w Krakowie oraz Warszawie. Drugi z nich odbył się 4 lutego w klubie studenckim Hybrydy. Trwające prawie półtorej godziny show zgromadziło zarówno młodzież, jak i dorosłych.

Tom rozpoczął koncert piosenkami z najnowszego albumu, przerywając na prywatne opowieści i perypetie związane z tworzeniem go. Nie zabrakło również hitów z pierwszego krążka, które zostały zaaranżowane w nowym elektronicznym brzmieniu, bardziej odpowiadającemu aktualnemu spektrum dźwiękowemu. Mimo to wkradły się również sentymentalne That’s What I Am oraz Rise Like a Phoenix, śpiewane akustycznie do solowego brzmienia gitary. Wurst na scenie był niekwestionowanie w swoim żywiole: każda wykonana przez niego piosenka, każdy taniec, ruch i  pokazana emocja były autentycznym obrazem jego osoby. Publiczność nie pozostawała dłużna i śpiewając utwory razem z gwiazdą, tańczyła i klaskała przez prawie cały czas. Energia wypełniająca klub była niemal namacalna. Uśmiech nie schodził z twarzy wokalisty jeszcze długo po skończeniu ostatniej piosenki.

Tom niejednokrotnie udowodnił fanom, że z nudą mu nie do twarzy. Zabawa różnymi gatunkami muzycznymi i nowym repertuarem sprawia, że artysta odżywa na scenie niczym kolorowy kwiat. Nieważne, czy pod postacią Conchity czy Wursta, zawsze kieruje do słuchaczy to samo przesłanie – miłości do siebie i innych, a także bycia wiernym przede wszystkim sobie.

Robert PŁACHTA