„Dom z Papieru” powraca

Źródło: instagram.com/lacasadepapeltv

Trzeciego kwietnia Netflix urozmaicił nam pobyt w domach premierą czwartego sezonu „Domu z papieru”. Po raz kolejny możemy śledzić losy grupy złodziei i włamywaczy, kierowanych przez genialny umysł Profesora.

Historia serialu zaczyna się w 2017 roku. Pierwszy sezon miał dobry start. W końcu 4,5 mln widzów to już sukces. W drugim sezonie oglądalność spadła, do tego stopnia, że aktorzy byli pewni, że to koniec i muszą się pożegnać z granymi przez siebie postaciami. Wtedy zjawił się Netflix i wykupił prawa do światowej emisji. Pomimo tego, nikt nie miał wielkich oczekiwań co do serialu. Nie promowano go, po prostu pojawił się w katalogu i nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, stał się globalnym fenomenem. Ludzie oszaleli na jego punkcie. W 2018 roku dostał nagrodę Emmy za najlepszy serial dramatyczny. Taka popularność przełożyła się na liczby. Serial jest obecnie jedną z najczęściej oglądanych produkcji na Netflix.

Tokyo jest w rozsypce, Nairobi ciężko ranna, Profesor zdruzgotany po domniemanej śmierci Lizbony – tak kończy się trzeci sezon. Na czwarty czekaliśmy niecały rok. Już trzeciego kwietnia na platformie Netflix tradycyjnie pojawiły się wszystkie odcinki. I dobrze, bo prawdopodobnie dla wielu trudno byłoby wytrzymać nawet tygodniowe odstępów między nimi.

Mogłoby się wydawać, że odgrzewanie tego samego wątku po raz czwarty to zły pomysł i w końcu fascynacja „Domem z papieru” rozpadnie się jak tytułowy domek z kart. Tak się jednak nie stało, twórcy stanęli na wysokości zadania i po raz kolejny zagwarantowali nam ogromną dawkę emocji. W początkowej fazie fabuła trochę zwolniła. Skupiono się bardziej na historii bohaterów i ich przeżyciach wewnętrznych. To wcale nie zadziałało na niekorzyść – wręcz przeciwnie – można było jeszcze bardziej związać się z postaciami. Ich różnorodność jest jednym z największych atutów serialu.

 Najnowszy sezon trzyma w napięciu od początku do samego końca. Nie sposób przewidzieć w jaki sposób potoczą się losy bohaterów. Problemy, z którymi się borykają, doprowadzają do ich przemiany – w większości przypadków na lepsze. Śmiech Denvera nadal bawi, intelekt Sergio imponuje, a Tokio jest jak Maserati – wielu jej pragnie. Nawet Palermo po kilku odcinkach wywołuje współczucie. Natomiast Arturito irytuje jeszcze bardziej niż w poprzednich częściach. Do tego stopnia, że zastanawiam się, dlaczego go jeszcze nie zabito. Soundtrack standardowo nie zawodzi. O wykonaniu „Ti amo” Umberto Tozziego przez Berlina jeszcze długo będzie się mówić. Polscy fani nie mogą również przestać wspominać hiszpańskiej wersji „Barki” i tego, że jednym z nowych członków zaangażowanych w napad jest Polak.

„Dom z papieru” zachwyca po raz czwarty. Zdobywa serce dialogami, wybuchami i niespodziewanymi zwrotami akcji. Zakończenie pozostawia niedosyt, a nawet wyrzut, bo na kolejny sezon przyjdzie nam poczekać do 2021 roku. Planowo zdjęcia mają wystartować w połowie 2020 roku. Oczywiście jest spore prawdopodobieństwo, że wszystkie terminy zostaną przesunięte z powodu pandemii Covid-19.

Interesujący jest fakt, że „Domem z papieru” możemy żyć na co dzień. Wystarczy włączyć telewizor, by zobaczyć, że produkcja przestała być tylko serialem. Stała się symbolem ­walki o wolność. Charakterystyczne maski zaczęły być obecne na marszach na rzecz praw socjalnych m.in. w Libanie, Iraku, Francji i Chile. Protestom towarzyszyła słynna pieśń partyzancka „Bella ciao”. I tak też jest po dziś.  – „Zrozumieliśmy, że serial stał się dla widzów czymś więcej niż rozrywką. Czuli z nim niemal filozoficzną więź” ­– mówi twórca Álex Pina.

Ocena 8,5/10

Katarzyna RACHWALSKA