Podniebni łowcy

Źródło: jetanimes.com

Dotychczas miałem wyłącznie pozytywne wrażenia po seansach różnych serii anime, więc skuszony nowym tytułem na Netflix, postanowiłem sprawdzić „Drifting Dragons”. Polowania na szybujące w przestworzach bestie oraz wspólnie działająca drużyna, przemierzająca niebiosa w sterowcu „Quin Zaza”, to przecież przepis na sukces. Prawda?

Pierwowzorem serialu, jaki zaserwował nam Netflix 30 kwietnia, jest japońska manga autorstwa Taku Kuwabara. Do tej pory wydano jej osiem tomów, lecz adaptacja w postaci anime pojawiła się dopiero na początku tego roku. Nie wiedziałem o niej wcześniej, a na jej trop wpadłem wyłącznie dzięki wyżej wspomnianej platformie. Jak to mam w zwyczaju czynić przed jakimkolwiek seansem, włączyłem zwiastun i pomyślałem, że to jest coś co muszę obejrzeć. Zderzenie z rzeczywistością naszło wraz z refleksją, iż zwiastun znowu wpuścił mnie w maliny.

Dzień jak co dzień

Zacznijmy od tego, czego właściwie dotyczy fabuła tego dwunastoodcinkowego serialu. Główną bohaterką jest młoda, rudowłosa dziewczyna, aspirująca do szlachetnego tytułu łowców smoków.

Inni, pracujący na tym samym okręcie powietrznym łowcy, często nazywają ją nowicjuszką przydzielając wszelakiej maści zadania: od mycia pokładów po pracę w kuchni czy obowiązki gospodarcze. Można więc powiedzieć, że „nowa” nie ma łatwego życia z załogą, okazjonalnie utrudniając życie innym swoimi niezdarnymi próbami przypodobania się bardziej doświadczonym kolegom.

Takita, bo tak brzmi imię rudowłosej nowicjuszki, nie poddaje się jednak i stara poznać jak najdokładniej, na czym polegają obowiązki oraz cały elitarny status zawodu łowców smoków. Widzowi nie pomaga jednak fakt, iż Takita robi to przez ¾ serialu, przez co trudno stwierdzić, czy śledzimy spójną fabułę, czy pokładowy dziennik z perspektywy załogantów.

Ahoj załoga!

Swoje pięć minut, poza „nową”, dostało także kilku innych członków podniebnej „Quin Zazy”, dumy łowców smoków. Jeśliby przybliżyć charakter każdego z osobna, to dostrzec można pierwsze nierówności, zaburzające monotonię seansu. I bardzo dobrze, ponieważ nawet biorąc pod uwagę brak postaci, z którą przez całą fabułę byłbym w stanie się zżyć, to owe nierówności czynią serial trochę ciekawszym. Usilnie wypychany przez twórców na pierwszy plan jest Mika, najodważniejszy i nieprzewidywalny Łowca, zawsze prowadzący starcia z potworami w bliskim dystansie. Zawsze szarżuje pierwszy i nawet w niektórych momentach, zwłaszcza gdy Vannabelle i Jiro, chcąc nie chcąc, muszą go osłaniać, buduje to humor. Niestety równie szybko ten humor potrafi ulecieć, gdy dialogi niewłaściwie kontrastują z wcześniejszymi czynami postaci.

Podpokłady czyste?

Vanabelle oraz Jiro, to już trochę dalszy plan, co widać zwłaszcza po sposobie, w jaki ich przedstawiono. O Vanabelle wiadomo tylko tyle, że jest wyniosła i ma mocną głowę (co znajduje ujście wyłącznie w mało znaczących scenach), natomiast Jiro jest jej męskim odpowiednikiem, tyle że bez mocnej głowy. Jak na bohaterów mających wypaść wiarygodnie, to trochę mało.

Odniosłem przez to wrażenie, że stawiając Takitę i Mikę w centrum zdarzeń, twórcy nie wykorzystali pomysłów na wątki pobocznych postaci, które niby coś robią w obliczu zagrożenia, lecz w większości scen rozmawiają o tym, jak to dobrze mieć w zalodzę odważnego wojownika i nowicjuszkę robiącą im pranie.

Cisza w niebiosach

W pierwszych pięciu odcinkach trudno o jakikolwiek utrzymujący się wątek fabularny. Pojedyncze akcje, jak atak piratów na „Quin Zazę” czy pokładowe śledztwo, sprawiają wrażenie kompletnego braku pomysłu na kierunek, jaki powinien obrać serial. Spójna fabuła zdarza się, owszem, ale zajmuje raptem trzy odcinki i to umiejscowione bliżej ostatniego. Wyłącznie w tych epizodach jest nam dane zobaczyć chociaż kilka skrawków kultury świata przedstawionego, tego, jak wygląda miasto od środka i w jaki sposób zachowują się różne społeczności. Każdy inny odcinek zostawia widza wyłącznie z zespołem jednowymiarowych postaci, nawet nie próbując uczynić ich ciekawymi.

Słońce zza chmur

Jedną z niewielu suchych nitek w deszczu moich negatywnych opinii jest jednak animacja. Ta, stojąc na wysokim poziomie. cieszy oko i pozwala podziwiać podniebne oraz nadniebne widoki i krajobrazy. Smoki z jakimi łowcy mają do czynienia, błyszczą plejadą barw i przyciągają wzrok różnorodnymi rozmiarami, elementami dodatkowymi czy sposobem lotu. „Quin Zaza” również zostaje w pamięci za sprawą mnóstwa kadrów ukazujących różne części statku, odrębne pokłady, pomieszczenia i wyposażenie. Animacja nie zawodzi też podczas tego krótkiego wątku w mieście, gdzie pełni nawet większą rolę niż podczas lotów statkiem, bo obraz w końcu może budować napięcie. Kiedy nie ma fabuły, to ładne widoki odbiera się niestety mniej pozytywnie.

Jeśli szukacie bardzo spokojnego, ładnie wyglądającego serialu, w którym można dowiedzieć się o sposobach przyrządzania potraw ze smoków (serio, w każdym odcinku, kilka minut czasu ekranowego zajmuje dokładnie pokazany proces gotowania lub pieczenia), w takim razie to anime jest dla was. Jeśli lubicie przewagę wizualnych wrażeń nad fabułą, to również sprawdzajcie śmiało. Nie zdziwcie się jednak, gdy fabuła pojawiająca się na kilka odcinków rozbudzając was z drzemki, szybko mija. Miłych snów!

Krystian GÓRNY