O krok od nowej wojny

Konflikt w Górskim Karabachu został wznowiony. Fot. PAP/EPA/AZIZ KARIMOV

Od 27 września ponownie trwają starcia pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Przyczyna jest niezmienna od początku XX wieku – Górski Karabach, czyli Republika Górskiego Karabachu. Dla polityków jest to gra o terytorium oraz o wpływy w regionie. Kto jeszcze spośród wielkich graczy jest zainteresowany konfliktem?

Formalnie RGK należy do Azerbejdżanu. Taką decyzję podjęto w Związku Radzieckim w 1921 roku. W praktyce oznaczało to utworzenie Azerbejdżańskiej SRR. W Moskwie zdawali sobie sprawę z tego, że większość ludności zamieszkującej sporny obszar to Ormianie. Uznano ich jednak za wrogów reżimu, a liczne prośby Erywania, dotyczące przekazania Karabachu Armenii, były ignorowane przez Kreml.

„Radziecka wiosna”

1987 rok, początek słynnej pieriestrojki, doprowadził do zaostrzenia ruchów nacjonalistycznych na terytorium całego ZSRR, a konflikt ormiańsko-azerski wszedł na wyższe obroty. Po upadku Związku Radzieckiego dochodziło do regularnych starć pomiędzy przedstawicielami obu nacji. Stało się to przyczyną poważnych zmian w regionie. Przede wszystkim wpłynęło to na sytuację demograficzną – z Armenii wyjechała większość Azerów, Ormianie z kolei opuścili Azerbejdżan.

Kwintesencją tych wydarzeń stała się Wojna o Górski Karabach. Szacuje się, że w jej czasie zginęło około 17 000 osób. Azerbejdżan zetknął się z poważnymi problemami gospodarczymi i społecznymi, spowodowanymi obecnością uchodźców i zmianą nastrojów ludności. Armenia z kolei nie osiągnęła swojego głównego celu – odzyskania terytorium, a niepodległości RGK nie uznano nawet w Erywaniu.

Równanie z wieloma niewiadomymi

W ciągu 26 lat od momentu zakończenia wojny kilkakrotnie dochodziło do ponownych starć. Najbardziej znaczące okazały się te w 2016 roku. Właśnie od ich zakończenia oba państwa zaczęły zwiększać swoją potęgę militarną i wydatki budżetowe na armię.

W tym roku konflikt nabiera nowego znaczenia. Tradycyjnie strony oskarżają się nawzajem i prowokują militarnie. Po raz pierwszy jednak doszło do ogłoszenia stanu wojennego i mobilizacji w obu państwach. Mimo ich zwyczaju podawania zaniżonych strat bojowych, Ministerstwo Obrony Armenii przyznało, że już pierwszego dnia zginęło 16 żołnierzy (później liczba ta wzrosła do 33) oraz dwóch cywilów. Dodatkowo zraniono około stu osób. Strona azerbejdżańska ogłosiła śmierć 19 cywilów. Lider RGK Arajik Harutiunian mówił o utracie kontroli nad kilkoma pozycjami i uważał, że ta sytuacja może stać się początkiem nowej wojny.

Armenia kupuje broń z Federacji Rosyjskiej, a także produkuje jej własne, tańsze odpowiedniki. Państwo wchodzi w skład Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, która tak naprawdę jest jedną z metod transmitowania rosyjskiej polityki zagranicznej. Z drugiej strony mamy Azerbejdżan, który współpracuje z Izraelem i jest bliskim sojusznikiem Turcji. Ta z kolei należy do dziesiątki najsilniejszych armii świata i należy do NATO. Baku dysponuje też zapasami ropy naftowej, co również jest istotnym argumentem w tym konflikcie.

Pomimo udziału Armenii w rosyjskich projektach integracyjnych, stosunki z Azerbejdżanem są dla Kremla nie mniej ważne ze względu na kontrakty handlowe. Tylko NATO, a dokładniej Stany Zjednoczone, może wpłynąć na Turcję. Nie wiadomo, czy Recep Erdoğan będzie skłonny słuchać swoich sojuszników, jeśli chodzi o wspieranie „braterskiego Azerbejdżanu” w wojnie z Armenią.

Olha CHURA