Imperium kontratakuje

Minister Czarnek za swojego głównego wroga obrał LGBT i środowiska lewicowo-liberalne. Fot. Facebook

Od polityków partii rządzącej można było usłyszeć już wiele opowieści o ciemnej stronie mocy. Źli są uchodźcy, społeczność LGBT+, aktywiści, feministki, Unia Europejska. Można byłoby tak jeszcze długo wymieniać. Ostatnio do tego grona dołączyli też rektorzy i naukowcy z niektórych uczelni wyższych.

Wiele uczelni wyższych w Polsce wyraziło poparcie dla strajków, odbywających się po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Już ten fakt mógł rozwścieczyć ultrakonserwatywnego Przemysława Czarnka. Ministerialną czarę goryczy przelały jednak działania uczelni z Gdańska i Wrocławia, które wprowadziły godziny rektorskie i zachęcały studentów, by wyszli na ulice.
Tego minister edukacji i nauki nie mógł przeboleć i zagrzmiał, że to „skandaliczna i nieodpowiedzialna decyzja władz uczelni”, która jest równoznaczna z „zachęcaniem do utraty życia i zdrowia”.  Postanowił także postraszyć niepokornych rektorów dotkliwymi konsekwencjami. W programie „#Jedziemy” emitowanym w TVP Info minister Czarnek stwierdził, że „ Tam, gdzie dochodzi do łamania prawa i to łamanie jest jednoznaczne, istnieją daleko idące możliwości administracyjne.(…) jako minister nauki mam kompetencje do rozdzielania środków inwestycyjnych, środków na badania, na granty. Takie wnioski leżą u nas w ministerstwie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że będziemy musieli brać pod uwagę również to, co dzieje się na poszczególnych uczelniach”. To dobrze, że minister aż tyle rzeczy bierze pod uwagę. Gorzej, że zapomina, że wszystkich zastraszyć się nie da. 

Bitwa o dusze
Pomysł zmian w szkolnictwie wyższym nie jest w obozie Zjednoczonej Prawicy niczym nowym. Zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich, tak Zbigniew Ziobro mówił w Radiu Maryja: „Stoi przed nami ogromne wyzwanie. Jeśli my tego teraz nie zrobimy, jeśli nie zajmiemy się edukacją, jeśli nie zajmiemy się sferą nauczania na uniwersytetach (…), to przegramy bitwę o polskie dusze. I wtedy, kiedy przyjdzie nam słuchać wyników kolejnych wyborów prezydenckich, ten entuzjazm, który dzisiaj był słyszany, może zamienić się w smutek i łzy. Tu chodzi o Polskę”. Jeśli komuś w lipcu wydawało się, że słowa ministra sprawiedliwości to tylko jego nierealne marzenia, a mroczne widmo rewolucji kulturowej oddalające Polskę od Europy (jeszcze bardziej) nie wchodzi w grę, to mocno się pomylił. Były wojewoda lubelski na stanowisku ministra w marzenia Ziobry wpisuje się chyba jak nikt inny.
Czarnek walkę o polskie dusze i kształtowanie wiernego elektoratu, chce zacząć już od najmłodszych lat – poprzez zmianę kanonu lektur i podręczników od historii. Reforma szkolnictwa wyższego byłaby zatem wisienką na torcie w procesie formowania idealnego obywatela. Pozwoliłaby skończyć z, jak to ujął minister Czarnek w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, dyktaturą poglądów lewicowo-liberalnych. A i jeszcze jedno. Dzięki niej można by było wyplenić raz na zawsze z polskich uniwersytetów to paskudne gender, które przecież nie jest nauką. Bo według ministra: „Nauka to jest poszukiwanie prawdy. Gender to ideologia marksistowska wprost, jest fałszywą wizją człowieka”.

Reforma reformy

Od kiedy Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy w 2015 roku, zdążyło już przeprowadzić jedną reformę szkolnictwa wyższego. Była to tzw. Konstytucja dla Nauki, duma Jarosława Gowina, przygotowywana przez kilka lat. Wprowadziła szereg zmian w każdej dziedzinie życia uczelni. Począwszy od utworzenia specjalnego organu, jakim jest Rada Uczelni (ten pomysł wzbudzał w trakcie dyskusji o Ustawie 2.0 ogromne obawy o upolitycznienie uniwersytetów), przez zmianę sposobu finansowania, aż po zmniejszenie liczby dyscyplin naukowych. Co więc się stało, że dwa lata po wejściu w życie Konstytucji dla Nauki, PiS chce robić reformę tej reformy? Być może dlatego, że zbyt słabo wypełnia ideologiczne potrzeby Prawa i Sprawiedliwości. Sam minister Czarnek stwierdził, że Ustawa 2.0 jest dobra, ale jak każda reforma ma szereg mankamentów i niedociągnięć. To opinia z teraz. Jednak wielu posłów Prawa i Sprawiedliwości od samego początku było niezadowolonych z reformy Gowina. Na czele z Ryszardem Terleckim, który otwarcie krytykował propozycje ówczesnego ministra. Z tym że niezadowolenie i chęci to jedno, a możliwości to drugie. Bo choć Zjednoczona Prawica ma w Sejmie większość, to jest ona bardzo krucha, a kategoryczne wycofanie się z reformy Gowina, byłoby złamaniem umowy koalicyjnej. Co w obecnej sytuacji w kraju, mogłoby się okazać dla Prawa i Sprawiedliwości (kolejnym w ostatnim czasie) strzałem w kolano.

EWELINA DERNOGA