Monotonny wykład damsko-męski

Czarno-biała historia burzliwego związku aktorki i reżysera/ źródło: materiały promocyjne Netfliksa

Jakiś czas temu ze zniecierpliwieniem czekaliśmy na premierę netfliksowego fenomenu, który pojawił się na ekranach w lutym. Niewątpliwie chodzi o produkcje „Malcolm & Marie” w reżyserii Sama Levinsona. Reżyser ma na swoim koncie takie dzieła jak „Euphoria” czy „Arcyoszust”. Pierwsze z nich odniosło światowy sukces oraz wygrało kilka czołowych nagród m.in. Emmy.

Oglądając zwiastun filmu, nastawiłam się na ciekawą fabułę, złożoną treść, która być może nawiązałaby do historii dzieciństwa lub początków kariery protagonistów. Liczyłam na to, że pojawią się dodatki w postaci powrotów tytułowej pary do ich wspólnej przeszłości oraz na urozmaicenie sztuki, która mogła obsadzić więcej aktorów. Finalnie otrzymałam jedynie historie o niewyjaśnionych problemach miłosnych, które powielają się, oraz w moim przekonaniu – przerost formy nad treścią. Reżyser chciał podobnie jak twórca „Historii małżeńskiej” przedstawić toksyczną relację dwóch osób, według swojej wizji artystycznej, co nie do końca – w porównaniu do wzruszającego filmu Baumbacha – udało mu się zrealizować.

Oszałamiająca Zendaya i elegancki Washington 

Wielkie brawa należą się głównym bohaterom dramatu – filmowemu reżyserowi Malcolmowi i aktorce Marie. Reżyser dokonał właściwego wyboru obsadzając w rolach Johna Davida Washingtona oraz Zendayę Coleman, którzy w ostatnim czasie debiutują w świecie artystycznym. Podczas sceny początkowej – po wspólnym powrocie pary z pokazu, Zendaya może się wydawać znudzoną atencjuszką obojętną na słowa partnera świętującego sukces swojego nowego filmu. Dziewczyna tak naprawdę skrywa urazę i żal do mężczyzny, w związku z tym, że na premierze podziękował za wsparcie każdemu oprócz niej. W odpowiedzi na to skruszony Washington przeprasza i obiecuję wynagrodzić kobiecie tę wielką porażkę. Dużym plusem ekranizacji są dialogi, w przypadku których aktorzy dostali ogromne pole do popisu. Dzięki rewelacyjnie wyrażonym emocjom i wyeksponowaniu prawdziwej chemii między nimi, mogliśmy obejrzeć ten film do końca.

Czarnobiała wizja 

Reżyser pokusił się na zastosowanie czarno-białych efektów wizerunkowych filmu. Koncepcja takiego odstąpienia od schematu – moim zdaniem nadała mu znaczenie. Akcja toczy się głównie w domu, nieliczne dialogi rozgrywają się na zewnątrz. Wykorzystanie jednej przestrzeni wydaje się mało kreatywne i stopniowo staje się jest dla widza zwyczajnie nudne. Jednak gdyby spojrzeć na to z innej perspektywy, reżyser celowo stosuje taki zabieg, być może dlatego, że chce zaznaczyć fakt, że najwięcej problemów i kłótni odbywa się w środowisku rodzinnym. Kostiumografia to następna rzecz zasługująca na aplauz. W filmie nie przewijało się wiele kreacji, ale dobór wieczorowej garderoby do aktorów uważam za jak najbardziej trafiony. Podobał mi się kontrast stylizacji Marie – w pierwszej scenie widzimy ją w długiej, olśniewającej sukni, pełnym makijażu i w hollywoodzkiej fryzurze. W następnych częściach filmu dziewczyna przeobraża się w nastolatkę o dziecięcej urodzie ubraną w białą podkoszulkę i bieliznę.

Półtoragodzinny melodramat

Niektóre momenty w produkcji trwają zdecydowanie za długo. Malcom i Marie najpierw kłócą się, następnie dochodzą do porozumienia, po czym po całkowitym załagodzeniu konfliktu zataczają z powrotem błędne koło. Przez półtorej godziny oglądania ich kłótni, jesteśmy w stanie w pięć minut rozszyfrować co ich gryzie. Z łatwością można wywnioskować, że wzajemne nieporozumienie wynika przede wszystkim z braku komunikacji między nimi oraz z kolokwialnie ujętego “zamiatania problemów pod dywan”. Pod koniec filmu Zendaya wcielająca się w Marie, dopiero wyjawia prawdę, że ma żal do ukochanego, ponieważ nie obsadził jej w swojej ekranizacji, która w dużej mierze przedstawia historia jej życia. Washington natomiast zarzuca kobiecie brak inicjatywy, nie wyraziła ona chęci udziału ani w produkcji, ani w castingu.

Punkty kulminacyjne

W filmie przeplatają się pojedyncze sceny, które w kontraście do całości wciągają widza. Jedną z nich jest  fragment, w którym wściekły bohater przerywa kąpiel swojej dziewczynie. Zaczyna ją oceniać od góry do dołu, wypominać jej wady i tym samym poniżać. W odpowiedzi partnerka przybliża Washingtonowi swoją historię i dzieli się emocjami, które nią wstrząsnęły. Aktorka wiarygodnie angażuje się w słowa, kierowane do partnera, okazuje się, że cytuje ona myśli głównej bohaterki jego filmu. Marie daje mężczyźnie do zrozumienia, że bardziej nadawałaby się do tej roli. Z początku wydaje się być niestabilna emocjonalnie, na co wskazuje nóż trzymany w ręce bohaterki, podczas gdy siedzi ona w niepokojąco niewielkiej odległości od mężczyzny. Ogromne chapeau bas dla tej dwójki, za ich pasję i niesamowitą grę, zwłaszcza w tych poszczególnych kulminacyjnych momentach.

Historia Malcolma i Marie to opowieść o toksycznej relacji dwóch osób, w których kumuluje się złość i nienawiść przepleciona z miłością filmowego reżysera i jego muzy. Niemniej decydując się na realizacje prawie dwugodzinnego projektu, opierającego się na czystych dialogach, musi być on od początku do końca opracowany, żeby nie zanudził widza i podtrzymywał emocje. A tego w dużym stopniu zabrakło.

Julia WIŚNIEWSKA