Lewy do prawego

Twarze politycznych transferów. Źródło: Kolaż własny/fot. Adrian Grycuk

Dla niektórych to skakanie z kwiatka na kwiatek. Dla innych krok naprzód i nowy początek. Polityków, którzy zmieniają ugrupowanie w trakcie trwania kadencji łączy co najmniej jedno – wszyscy twierdzą, że podejmują decyzję zgodną ze swoim sumieniem. Nie zawsze jednak ta zmiana jest zgodna z oczekiwaniami swoich wyborców. 

Choć transfery polityczne nie są nowym zjawiskiem, ciągle budzą sporo emocji. Kiedy jakiś parlamentarzysta postanowi zmienić ugrupowanie, atmosfera staje się gorąca nie tylko wewnątrz partii politycznych, ale również wśród jego wyborców. W końcu zagłosowali oni na tego człowieka z określonych pobudek. Czasami dlatego, że wierzyli, że coś zmieni dla ich regionu. Czasami, bo cenili jego dotychczasowe działania, a czasem przez listę komitetu wyborczego partii, z której startował, a z którą wyborcy w jakimś stopniu się utożsamiali. Nie bez echa przeszło więc „przejęcie” przez ruch Polska 2050 Joanny Muchy, byłej już posłanki Koalicji Obywatelskiej. Głośno było również o Hannie Gill-Piątek, która dotychczas zasilała szeregi Lewicy, a od niedawna pełni rolę przewodniczącej koła parlamentarnego ugrupowania Szymona Hołowni.

Podczas swojej lutowej konwencji partyjnej przedstawiciele PO wspominali z oburzeniem przypadek radnego Wojciecha Kałuży. Samorządowca z ramienia KO, który niedługo po zdobyciu mandatu w 2018 roku dokonał wolty, zawierając porozumienie z PiS-em. Tym samym przyczynił się do przejęcia władzy przez przedstawicieli tej partii na Śląsku. Rafał Trzaskowski mówiąc o tym przypadku, zgrabnie nawiązał do nowego postulatu Platformy. Ustanowienia referendum w sprawie odwołania posła lub senatora, ze względu na niewywiązywanie się przez niego z obietnic czy oczekiwań elektoratu. Choć na pozór przedstawiona propozycja może wydawać się atrakcyjna, jej potencjalne wejście w życie wiązałoby się z wieloma problemami. Przede wszystkim wprowadzenie takiego rozwiązania oznaczałoby konieczność zmiany zapisów artykułów 104 i 108 Konstytucji RP, które mówią, że posłowie i senatorowie są przedstawicielami narodu, jednak nie wiążą ich instrukcje wyborców. Odwrócenie treści tych artykułów mogłoby pociągnąć za sobą bolesne konsekwencje. W końcu związanie parlamentarzystów z instrukcjami wyborców nie oznacza tylko potencjalnych problemów dla polityków o chwiejnych poglądach. Warto więc zastanowić się, czy zmiana mandatu wolnego na imperatywny to rzeczywiście recepta na niski poziom kultury politycznej niektórych parlamentarzystów? Taka decyzja wiązałaby się co najmniej z ogromnymi zmianami prawnymi, których i tak w ostatnich latach często doświadczamy. Co mniej optymistyczne, mogłaby służyć również politycznym manipulacjom czy próbom odwoływania polityków ze stanowiska dla czyichś partykularnych interesów. – Mandat wiązany funkcjonował choćby w czasie demokracji szlacheckiej. Polegał on na tym, że poseł był związany instrukcjami swoich wyborców. Jeśli więc wyrazili oni sprzeciw wobec jakiejś ustawy, to momentalnie paraliżowało to prace Sejmu. Odejście od mandatu wiązanego na rzecz mandatu wolnego było moim zdaniem istotą rozwoju demokracji. To rozwiązanie się sprawdza. Narzędziami do rozliczania parlamentarzystów z ich działań są kadencje oraz wybory powszechne. To, że ktoś przeszedł z partii do partii nie oznacza jeszcze, że trzeba go odwołać. W końcu wyborcy wybierali na stanowisko posła czy senatora konkretną osobę, a nie partię polityczną – mówi nam politolog, prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski.

Co natomiast z motywacjami polityków, którzy zdecydowali się na zmianę ugrupowania? Hanna Gill-Piątek wypowiadając się na ten temat, mówiła o kroku naprzód, który miałby zbliżyć ją do ludzi. Przewodnicząca klubu parlamentarnego Polska 2050 w rozmowie z OKO.press stwierdziła również, że w ruchu, do którego dołączyła, czuć ogromną energię. Posłanka zadeklarowała, że w kwestiach, w których jej zdanie różni się od poglądów Hołowni czy konserwatywnej części ugrupowania, będzie głosować tak, jak obiecała swoim wyborcom. 

Joanna Mucha komentując swoje odejście z KO w TVN24 stwierdziła, że „Platforma straciła moc wygrywania wyborów”. Posłanka mówiła również, że rozważała odejście z polityki. Postanowiła jednak spróbować swoich sił w projekcie, który jak sądzi, pozwoli zbudować Polskę przyszłości, w której nie zabraknie dobrobytu.

Obie polityczki dokonały transferu w ramach opozycji. Ogromne kontrowersje wzbudziło natomiast przejście posłanki Lewicy Moniki Pawłowskiej do Porozumienia Jarosława Gowina, będącego częścią Zjednoczonej Prawicy. Wartości tego ugrupowania zdecydowanie różnią się od tych dotychczas głoszonych przez polityczkę, która jeszcze niedawno krytykowała na Twitterze koalicję rządzącą za fatalne podejście do kwestii praw kobiet. Jak stwierdził prof. Szymon Ossowski, nie jest to jednak przypadek świadczący o potrzebie zmiany zapisów konstytucyjnych. Jest to natomiast działanie wskazujące na niską jakość niektórych polityków, a to z kolei nie jest nowym zjawiskiem. Sprawiedliwość parlamentarzystom pokroju Moniki Pawłowskiej wyborcy będą mogli wymierzyć przy okazji kolejnych wyborów. Bez obaw, że referendum, które w teorii miałoby być batem na nieposłusznych elektoratowi posłów i senatorów, perfidnie wykorzystywano by do eliminowania politycznej konkurencji. 

Oliwia TROJANOWSKA