Bartosz Bielenia – wchodzimy w jego prime time

„Boże Ciało” to bez wątpienia moment przełomy w karierze Bartosza Bielenia / źródło: Aurum Film

Wszyscy znamy go z kapitalnej roli fałszywego księdza Daniela z „Bożego Ciała” Jana Komasy. Filmografia Bartosza Bieleni jest znacznie bardziej pokaźna niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Podobnie rzecz ma się z listą aktorskich nagród, które zdobył w całej swojej dotychczasowej karierze. Co wyróżnia tę wschodzącą gwiazdę polskiej kinematografii od jego kolegów po fachu?

Opowieść o młodym artyście, pochodzącym z Białegostoku, należy rozpocząć od 2015 roku kiedy pierwszy raz usłyszana o nim cała Polska. Bielenia wystąpił wtedy w „Disco polo” Macieja Bochniaka i choć nie został obsadzony w roli pierwszoplanowej to i tak odcisnął piętno na całym filmie. Zagrał tam członka zespołu „Funny Gamer”, który nazwą stanowi błyskotliwe nawiązanie do duetu psychopatycznych morderców z dzieła Michaela Haneke. Nie ma wątpliwości, że jest to rola jedyna w swoich rodzaju i bardzo charakterystyczna, nawet jeśli funkcjonująca bardziej jako tło dla głównych bohaterów. Niedługo trzeba było czekać na kolejny pełnometrażowy film z Bartoszem Bielenią, gdyż już w 2016 roku na ekrany weszła produkcja „Na granicy” wyreżyserowana przez Wojciecha Kasperskiego. Ojciec i dwóch jego synów wyjeżdża w Bieszczady, aby uciec od naznaczonej tragedią rodzinnej przeszłości. W odciętej od cywilizacji górskiej chacie spotykają tajemniczego nieznajomego, który wciąga ich w śmiertelnie niebezpieczny  przestępczy półświatek. Ponownie Bielenia stanowi wraz z Kubą Henriksem dopełnienie świetnego pierwszego planu aktorskiego, w skład którego wchodzą Dorociński czy Chyra. Nie da się jednak ukryć, że synowie postaci granej przez Andrzeja Chyrę nie są traktowani przez scenarzystę jako bohaterowie poboczni, ale pełnoprawnie biorą udział w wydarzeniach, osadzonych w mrocznych zaśnieżonych Bieszczadach. Dzięki temu Bielenia mógł wreszcie pokazać swój potencjał aktorski, a także podszlifować warsztat u boku prawdziwych wirtuozów. Między innymi właśnie zestawienie z bardzo dobrymi aktorami pozwoliło wyciągnąć na światło dzienne to, że Bielenia właściwie nie odstaje od nich poziomem swojej gry. Fakt ten nie umknął jury przyznającemu nagrody na poznańskim Off Cinema oraz Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”.

Po drodze do „Bożego Ciała” Bielenia wystąpił także w epizodycznych rolach u takich twórców jak Smarzowski („Kler”), czy Agnieszka Holland („1983”). Paradoksalnie więc nie był wcale tak zupełnie nieznany, kiedy pomyślnie przeszedł casting do nominowanego później do Oscara filmu Jana Komasy. „Boże Ciało”, opowiadające historię chłopaka z poprawczaka, który podszywając się pod księdza odmienił życie mieszkańców prowincjonalnej wsi, ostatecznie utorowało drogę do wielkiej aktorskiej kariery Bartosza Bieleni. Rola Daniela była przełomowa nie tylko z czysto marketingowego, ale także warsztatowego punktu widzenia. Młody aktor w końcu mógł sprawdzić się jako odtwórca głównej roli i twarz, jak się później okazało, jednej z najbardziej rozpoznawalnych za granicą polskich produkcji ostatnich lat. Bielenie wykazał niesamowitą dojrzałość, szeroki zakres swoich umiejętności oraz naturalność, a wszystko to przy wcielaniu się w trudny typu postaci – kłamcę. Daniel bowiem prawie przez cały film udaje kogoś kim nie jest, co stanowi duże wyzwanie dla odtwórcy takiej roli – aktor kreuje postać, która w toku fabuły sama podaje się za innego człowieka. Owa dwojakość nie stanowiła jednak dla Bieleni trudności, a młody artysta wypadł na ekranie niezwykle naturalnie i profesjonalnie. Dodatkowo warto wspomnieć o świetnym oddaniu emocji za pomocą całego ciała – od sposobu poruszania się przed kamerą, przez sceny dialogowane, aż po szczegółową mimikę twarzy. Wszystko to u Bieleni zagrało fenomenalnie i nie ma co się dziwić, że po premierze posypały się kolejne nagrody.

Gwiazda „Bożego Ciała” zawitała oczywiście w lutym 2020 roku na czerwony dywan w Los Angeles, co nie zdarza się tak często w przypadku młodych polskich aktorów. Wspaniała atmosfera amerykańskiej imprezy i możliwość zetknięcia się już na samym starcie kariery z śmietanką dzisiejszego Hollywood to kolejne pozytywne skutki bardzo dobrej pracy jaką wykonał Bielenia oraz wszyscy zaangażowani w ten projekt. Nasz bohater oczywiście nie spoczął na laurach i zaczął starania o angaż do kolejnych produkcji. Wystąpił chociażby w „25 latach wolności. Historii Tomka Komendy” Jana Holoubka oraz „Magnezji” Macieja Bochniaka. Natomiast następną dużą, pierwszoplanową rolę otrzymał do zagrania w „Prime Time” Jakuba Piątka. Choć opowieść wzorowana na prawdziwych wydarzeniach jakie miały miejsce w sylwestra 1999 roku na terenie jednego ze studiów telewizyjnych nie jest aż tak spektakularna jak historia zaprezentowana w „Bożym Ciele”, to posiada ona wiele innych walorów. Dzięki kameralnej atmosferze i miejscu akcji ograniczonym w zasadzie do kilku pomieszczeń „Prime Time” jawi się jako film oparty w dużej mierze właśnie na aspektach aktorskich. Bieleni partneruje na ekranie kilka ciekawych nazwisk, lecz nie da się ukryć, że wzrok wszystkich widzów w trakcie seansu koncentruje się właśnie na nim. Już od pierwszych minut filmu widać, że Bielenia nie zamierza opierać się tylko na nabytym wcześniej doświadczeniu, lecz będzie (poczynając od „Prime Time”) eksperymentować ze swoimi umiejętnościami. Choć film Piątka nie jest w żadnym razie wybitny, a reżyser popełnia w nim kilka dramaturgicznych błędów, to nie da się ukryć, że Bielenia jest w nim tym elementem, który śledziłem z wielkim zainteresowaniem. Intrygujące wydaje się to, że pomimo fakt grania osoby niestabilnej emocjonalnie młody aktor jest bardzo stonowany, nie posługuje się nadmierną ekspresją i nie próbuje szokować odbiorców nagłymi wybuchami agresji. Korzysta przede wszystkim ze swojej mimiki twarzy oraz rozładowuje wiszące w powietrzu napięcie przechadzając się po telewizyjnym studio. Słowem – sprawia wrażenie jakby nieustannie tłumił w sobie niezbadane pokłady energii. Dzięki tym zabiegom Bielenia świetnie portretuje bohatera niestabilnego, wymykającemu się ocenie innych, a przy tym na swój specyficzny sposób sympatycznego. Jeśli aktorowi grającemu postać stereotypowo określoną jako „negatywna” udaje się zdobyć zaufanie widza to jest to w dużej mierze zasługa odtwórcy tej roli. Czasem nie chodzi o to jak bohater został skonstruowany, a raczej w jaki sposób zinterpretował jego zachowania aktor.

Bartosz Bielenia bez wątpienia nadal pozostaje jednym z najciekawszych artystów młodego pokolenia. Przed nim jest długa droga rozwoju, lecz jak zostało już powiedziane – jest to aktor o ogromnym potencjale i ciągle ewoluującym warsztacie. Dodatkowo widać, że Bielenia buduje swoją karierę konsekwentnie, bez zbyt ryzykownego rzucania się na głęboką wodę – zaczynał od ról epizodycznych lub pobocznych, wkrótce potem zawitał na drugim planie, aby przejść w końcu do grania głównych bohaterów. Nie można zapominać jednak o jego udziale w licznych filmach krótkometrażowych lub średniometrażowych, takich jak „Ondyna” Tomasza Śliwińskiego, w których może nie tylko szlifować swój talent, ale także zdobywać kolejne aktorskie wyróżnienia. Jedno jest pewne – prime time Bartosza Bieleni jeszcze nie nadszedł, co oznacza, że wkrótce powinniśmy zobaczyć go w naprawdę spektakularnej roli. To ona będzie kierunkowskazem na jego aktorski szczyt.

Mateusz DREWNIAK