Powyżej średniej unijnej i bez powodów do radości

Bez wątpienia gorączkowe decyzje rządu pokazują, że może być gorzej, niż myślimy. Źródło: Facebook/Sebastian Trzeszkowski – Radny Miasta Częstochowy

Debatę na temat inflacji powinniśmy zacząć od 500 plus. To powszechnie znany program socjalny, a więc i przytoczony przykład powinien być klarowny. Otóż 500 plus jeszcze w 2016 roku, gdy na wiosnę program wchodził w życie, warte było 500 zł. Jednak inflacja w ciągu 5 lat sprawiła, że za to samo 500 plus dziś kupimy tyle, ile w 2016 roku za zakupy warte 434 zł. 13% siły nabywczej pięćsetzłotówki po prostu wyparowało. I to jest inflacja.

Mało inflacyjnych przykładów? Proszę, oto kolejny. Znany branżowy portal biznesowy – money.pl – na którego dane powołuję się wyżej, podane cyferki opublikował we wrześniu 2021 roku. Jednak o galopującej inflacji pisał już w marcu 2021 roku. W artykule podaje, że 500 plus warte jest 445 złotych. Oznacza to wprost, że w ciągu tylko sześciu miesięcy wartość wsparcia ekonomicznego z flagowego programu PiS zmalała o 11 zł.

W mediach temat inflacji od kilku miesięcy jest jednym z wiodących, jednak dane z początku października, odwołujące się do inflacji z września 2021, były prawdziwą bombą. Okazało się bowiem, że w zaledwie rok ceny podskoczyły średnio o 5,8%. Tak źle nie było od 20 lat. Dokładniej od czerwca 2001, gdy wskaźnik zatrzymał się na 6,2%. Średnia inflacja w Unii Europejskiej wzrosła co prawda z 2,5% w lipcu 2021 do 3,2% w sierpniu 2021, jednak już wówczas musieliśmy mierzyć się z inflacją na poziomie 3,9%.

W końcu wzrost ukrytego podatku stał się zauważalny, a wręcz rzucający w oczy nawet w wypadku ludzi, którzy mediów branżowych nie czytają. Wystarczy pójść do sklepu, żeby przekonać się, że nawet 20 zł nie starcza już na podstawowe zakupy śniadaniowe dla dwojga. Drożeje jednak wszystko, a nie tylko żywność. Szczególnie drogie stało się paliwo. Na początku października internet obiegło zdjęcie, na którym radny Częstochowy Sebastian Trzeszkowski porównuje dwa paragony z tej samej stacji paliw – z października 2021 oraz z października 2020. Choć paliwa nalał niemal dokładnie tyle samo w obu przypadkach (około 54 litry), zapłacił 300 zł wobec 222 zł rok temu.

Co jednak jest motorem napędowym inflacji? Samo 5,8% wzrostu robi wrażenie, ale to średnia, a wartości odnoszące się do konkretnych produktów mogą znacznie od niej odbiegać. Żywność znalazła się w tym wypadku pod średnią z ogólnym wynikiem 4,4% wzrostu. Impetu trendowi inflacyjnemu nadaje przede wszystkim energia, która zdrożała o 7,2%, a także paliwa droższe o 28,6%. Ten ostatni wskaźnik jest szczególnie niebezpieczny, ponieważ wyższe ceny paliw zawsze doprowadzają do drożyzny towarów. Drożejący transport sklepy odbijają sobie wyższą ceną.

Choć wydawać by się mogło, że inflacja dokucza wszystkim, jest grupa osób, którą cieszy – rząd Mateusza Morawieckiego. Wyższa inflacja przyczynia się do większych wpływów do budżetu, chociażby z podatku VAT. Dlatego też zwana jest „ukrytym podatkiem”. Jeszcze przed pandemią 2020 roku portal money.pl opublikował artykuł dotyczący inflacji, w którym powoływał się na ekonomistę Ireneusza Jabłońskiego z Centrum im. Adama Smitha. W lutym 2020 roku inflacja oscylowała wokoło 4%, a Jabłoński już wówczas wskazywał, że wskaźnik ponad tę wartość może zapewnić zwiększone wpływy do budżetu. O ile? Mowa nawet o kilku dodatkowych miliardach w budżecie państwa w skali roku.

— Dla gospodarstw domowych inflacja ma tę cechę, że redukuje siłę nabywczą z trudem zarabianych pieniędzy. Za tą samą kwotę z czasem możemy kupić coraz mniej towarów i usług. Jednocześnie wraz z coraz wyższymi cenami do budżetu trafia więcej pieniędzy z podatków pośrednich, głównie z VAT i akcyzy —komentował Jabłoński na łamach money.pl.

To prawdopodobnie zwiększające się wpływy były powodem opieszałości rządu w kwestii reakcji na szalejące wzrosty cen. Krytyka spadła też na Radę Polityki Pieniężnej. Organ ten pod przewodnictwem Adama Glapińskiego, prezesa NBP, a prywatnie kolegi Jarosława Kaczyńskiego, mimo posiadania wachlarza możliwości, nie zareagował w sprawie inflacji przez długie miesiące.

Dopiero w środę, 6 października podczas konferencji prasowej Adam Glapiński poinformował o pierwszej od lat podwyżce stóp procentowych. Nie odbyło się to bez inicjatywy rządu. Mateusz Morawiecki wprost zaapelował o takie działanie prezesa Glapińskiego. NBP, który również zdążył dołączyć do wachlarza instytucji skolonizowanych przez władzę Prawa i Sprawiedliwości, zrobił to, co miał zrobić – zachować się jak dobry skarbnik rządu prawicowych populistów. Dlaczego wierchuszka PiS zdecydowała się na ten krok? Wszystko wskazuje na to, że zaistniała obawa o wymknięcie się inflacji spod kontroli. W końcu ostatni raz tak wysoka była, gdy wieże World Trade Center w Nowym Jorku jeszcze stały.

Prezes Glapiński w czwartek, 7 października tłumaczył decyzję Rady Polityki Pieniężnej o podniesieniu stóp procentowych o 40 punktów bazowych. Podczas konferencji, które niewątpliwie uwielbia (czemu daje dowód podczas każdej długiej tyrady poprzetykanej często i gęsto bon motami), odwoływał się nawet do Ducha Świętego.

Mówił tak w ramach tłumaczenia się z motywów działania. Podkreślał, że RPP do działań skłonił co najwyżej Duch Święty, a nie list byłych prezesów NBP i członków Rady, który niedawno Adam Glapiński otrzymał. — Mogę zapewnić w imieniu członków Rady, że to nie miało znaczenia — przekonywał krótko prezes.

Już wiemy, że według wyliczeń osoby posiadające kredyt na 400 tys. zł spłacany przez 20 lat, będą musiały dorzucać średnio 98 zł miesięcznie więcej do każdej raty.

Przemysław TERLECKI