Moja granica murem podzielona

Tak będzie wyglądała zapora na wschodniej granicy. Źródło: Twitter/Mariusz Kamiński

Przetrzymywanie uchodźców na granicy Polski z Białorusią. Strefy, do których nie mogą wejść dziennikarze. Pushbacki. Można by było powiedzieć ponuro – na wschodzie bez zmian. Tyle że do dotychczasowych praktyk dołączy nowy pomysł w postaci budowy muru na granicy z Białorusią. Pomysł ten jest coraz bliżej realizacji.

„Ustawa o budowie zabezpieczenia granicy państwowej” – taką nazwę nosi akt prawny, który został uchwalony przez Sejm 14 października. Niedawno wszedł w życie. Na początku listopada podpisał go prezydent Andrzej Duda. Jak mówią pomysłodawcy, na wschodzie mamy do czynienia z presją migracyjną, a sam projekt jest „symbolem determinacji państwa polskiego w ograniczaniu masowej, nielegalnej migracji”. W momencie pisania tego tekstu szef MSWiA Mariusz Kamiński zdążył na konferencji prasowej przedstawić szczegóły zapory, która powstanie na mocy ustawy.

„A mury rosły…”

Akt zakłada powstanie wysokiego na pięć i pół metra muru (z czego pół metra mają stanowić zwoje drutu kolczastego) na ponad 180-kilometrowym odcinku na granicy z Białorusią. Jednak to nie tylko fizyczne ogrodzenie. Na listopadowej konferencji minister Kamiński i generał brygady Straży Granicznej Wioleta Gorzkowska mówili o czujnikach ruchu, kamerach dziennych, noktowizyjnych i kablach wykrywających ruch.

Specustawa procedowana była ekspresowo. Ekspresowo ma też zacząć się budowa rzeczonego muru, bo już w grudniu bieżącego roku. Natomiast do połowy następnego roku cała inwestycja ma zostać ukończona. Według szacunków rządu zapora pochłonie ponad 1,6 miliarda złotych.

To nie są ludzie

Trudno trzymać uchodźców na granicy bez przyzwolenia obywateli, dlatego rządzący próbują zbudować mur, korzystając ze starej, „dobrej” dehumanizacji. W końcu im mniej człowieka widać w człowieku, tym łatwiej będzie czuć obojętność na jego los.

I tu pojawia się niesławna, wrześniowa konferencja prasowa w wykonaniu ministra Kamińskiego i szefa MON Mariusza Błaszczaka. W jej trakcie ministrowie zaprezentowali materiały z karty SD, rzekomo znalezionej przez polskich pograniczników na szlaku migracyjnym. Materiały prezentowały m.in. treści zoofilskie – mężczyznę kopulującego z krową. Wniosek jest prosty – wśród osób przebywających na granicy są ci o ohydnych skłonnościach, a w związku z tym żadna z osób nie powinna się znaleźć po naszej stronie granicy. Czy nie słychać w tych słowach echa z 2015 roku, kiedy to w podobny sposób próbowano zakończyć kryzys imigracyjny?

Gra w wojnę

Zdaniem rządzących i prorządowych mediów warto przeznaczyć półtora miliarda na dalsze trzymanie ludzi na granicy. To pokłosie wojny hybrydowej, która według polityków prowadzona jest przez reżim Łukaszenki.

– To reżim białoruski z powodów politycznych, żeby zdestabilizować sytuację w Polsce i UE, zdecydował się na wytworzenie sztucznego ruchu migracyjnego na teren naszego kraju – mówił szef MSWiA Mariusz Kamiński. Podobnie uważa były dowódca GROM gen. Roman Polko, który w rozmowie z Interią stwierdził, że wojna hybrydowa już się toczy. Sam portal z kolei donosi (za informacjami podanymi przez MON, Straż Graniczną i Stanisława Żaryna) o prowokacjach, białoruskich pogranicznikach grożących ich polskim odpowiednikom oraz przerzucającym ludzi na granicy na polską stronę.

Tymczasem skutkiem tej wojny hybrydowej jest cierpienie kolejnych ludzkich istnień, którym (zakładam) nie było w głowie destabilizowanie państw. Trudno jest oddzielić element hybrydowej wojny od najzwyczajniejszej ludzkiej krzywdy. Sytuacja jest bardzo trudna, jednak trzeba pamiętać, że w imię politycznych zagrywek na granicy zmarło już kilku uchodźców, w tym 16-letni Irakijczyk. A robi się coraz zimniej. Problemem wciąż jest brak dostępu pomocy medycznej dla uchodźców oraz brak możliwości stworzenia korytarza humanitarnego. Jeśli nic się nie zmieni, kolejni ludzie będą ginąć, tylko że teraz oddzielać nas od nich będzie mur. Ten może stać się nie tylko symbolem dużej determinacji w ograniczaniu nielegalnej imigracji, ale także – symbolem apatii. Dlatego też powstała kampania społeczna „Nikt nie zasługuje na śmierć w lesie” z udziałem przedstawicieli środowisk artystycznych oraz Kościoła katolickiego, w której nawołują oni o pomoc cierpiącym na granicy ludziom. Czy zobaczymy jej efekty? Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, wobec czego warto ją uważnie obserwować.

Jakub SZUSTAKOWSKI