Fenomen seryjnych morderców, czyli jak zbrodnia może stać się towarem na sprzedaż

W mediach rzewnie dyskutuje się nad etycznością seriali true crime
Źródło: Materiały prasowe Netflix

Fascynacja tym, co mroczne i przerażające, dotyczy wielu z nas. Pogoń za adrenaliną i dreszczykiem emocji jest obecnie zaspokajana poprzez filmy, książki lub podcasty z gatunku true crime. Zainteresowanie seryjnymi mordercami i szokującymi przestępstwami nieustannie rośnie, a wraz z nim wzrasta liczba produkcji poświęconych mrożącym krew w żyłach zbrodniom. Gdzie przebiega granica pomiędzy ciekawością a niebezpiecznym romantyzowaniem przemocy?

Obsesja na punkcie seryjnych morderców narodziła się w Stanach Zjednoczonych Ameryki na przełomie lat 60. i 70. XX wieku. W 1967 roku Arthur Penn wyreżyserował przełomowy film „Bonnie i Clyde”, który zapoczątkował ukazywanie przemocy i pełnokrwistych przestępców w rolach głównych, łamiąc obowiązujące wcześniej zasady przyzwoitości. Historia zakochanych w sobie gangsterów stała się żywą legendą oraz nieodłączną częścią amerykańskiej popkultury. Wraz z postępującą histerią i lękiem Amerykanów przed seryjnymi mordercami twórcom filmów i książek udało się skapitalizować narastającą panikę, a opowieści o zbrodniach potraktować jako towar, który można dobrze sprzedać.

Ulubieńcy amerykańskiej publiczności

Jednym z najbardziej medialnych seryjnych morderców był i nadal jest Ted Bundy, którego „popularność”, mimo upływu lat, nie maleje. Sylwetka tego mężczyzny i okrutne zbrodnie, jakich się dopuścił, stały się przedmiotem zainteresowań licznych twórców filmowych. W 2019 roku na ekrany trafił „Podły, okrutny, zły” z Zackiem Efronem w roli głównej, a także dokument Netfliksa „Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego”. Bundy stał się celebrytą, mimo że jawnie przyznał się do popełnienia trzydziestu zabójstw, choć podejrzewano, że liczba jego ofiar była większa. Media oszalały – dziennikarze zabiegali o możliwość przeprowadzenia z nim wywiadu, a fanki wysyłały mu ponad 200 listów dziennie. Kobiety nie wierzyły w oskarżenia stawiane zbrodniarzowi, upierając się przy założeniu, że tak przystojny i czarujący mężczyzna nie może być przecież oprawcą. Czasami stawiały siebie w roli odkupicielek – oferując swoją pomoc, aby Ted mógł stać się lepszym człowiekiem. 

Bundy nie jest jednak wyjątkiem, jeśli chodzi o masowe gloryfikowanie przestępców. Rzeszę wielbicieli miał również Charles Manson, odpowiedzialny za kilka morderstw przywódca grupy religijnej „Rodzina”, której ofiarą była m.in. aktorka Sharon Tate. Wątek Mansona i jego sekty został wielokrotnie przedstawiony w dziełach kultury, czego przykładem jest chociażby film Quentina Tarantino „Pewnego razu… w Hollywood”. Do więzienia, w którym przebywał Manson fanki regularnie słały listy miłosne. Jedną ze swoich wielbicielek założyciel sekty miał nawet zamiar poślubić. Szesnastoletnia Afton Burton wysłała do Charlesa ponad sto wiadomości, zanim dostała odpowiedź. Ostatecznie zdołała poznać swojego idola na żywo, a nawet się z nim zaręczyła. Do ślubu jednak nie doszło, gdyż Manson zmarł w 2017 roku.

Potwór z Milwaukee

Netflix znany jest ze swojego zainteresowania gatunkiem true crime oraz produkcji licznych dokumentów i seriali na podstawie serii zbrodni. Ostatnim numerem jeden na platformie streamingowej został serial „Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera”, stworzony przez Ryana Murphy’ego, znanego m.in. z „American Horror Story” i „American Crime Story”. Niedługo po premierze, bo 7 października, na platformie zadebiutowały również „Rozmowy z mordercą: Taśmy Jeffreya Dahmera”, w którym autorzy dokumentu bacznie przyglądają się sylwetce i zbrodniom „potwora z Milwaukee”. Jeffrey Dahmer – kanibal oraz nekrofil, mimo że zabił aż siedemnastu mężczyzn, przez wiele lat pozostawał na wolności bezkarny. Gwałcił, narkotyzował oraz stosował przemoc wobec dorosłych i nieletnich. Za sprawą najnowszej produkcji Murphy’ego, która stała się ogromnym hitem Netflixa, Jeffrey Dahmer (choć znany już wcześniej fanom tematyki true crime) powrócił w szeregi najbardziej rozpoznawalnych seryjnych morderców Ameryki. Co ciekawe, sam Dahmer rzekomo nie chciał, aby po jego śmierci o nim mówiono, pragnął zostać całkowicie wymazany ze świata. Stało się jednak inaczej…

Wraz z ogromną popularnością serialu na jaw wyszło wiele kontrowersji. Rodziny ofiar uznały, że produkcja zamiast skupiać się na tragedii, jaka ich spotkała, stawia w roli głównej Dahmera i jego przeżycia. Twórcy serialu zapewniali widzów, że historia zostanie opowiedziana z perspektywy doświadczeń i krzywdy ofiar – nie dotrzymano jednak w pełni tej obietnicy. Jedna ze scen serialu zapada wyjątkowo w pamięć – Rita Isbell, siostra jednej z ofiar, składa w sądzie oświadczenie. Krzyczy, wpada w złość, odczuwa wiele negatywnych, zrozumiałych w jej sytuacji emocji. W produkcji odtworzono ten moment z niebywałą dbałością o szczegóły. Kobieta po zobaczeniu sceny postanowiła wypowiedzieć się na temat produkcji – przez seans powtórnie przeżyła tamte straszliwe emocje. Zwróciła również uwagę na to, że Netflix nie kontaktował się z rodzinami ofiar i nie poinformował ich o powstawaniu serialu.

Etyczność produkcji true crime pozostaje, chociażby w tym przypadku, pod znakiem zapytania. Problematyczną kwestią jest już sam fakt, że filmy i seriale inspirowane prawdziwymi zbrodniami w pewnym stopniu popularyzują sylwetki seryjnych morderców, nawet jeśli jest to efekt niezamierzony. I choć na to można jeszcze przymknąć oko, trudno zignorować brak poszanowania twórców wobec ofiar i ich rodzin, których dobro powinno być przecież priorytetem.

Paulina JUZAK