Obsesyjny prześladowca, niepokojące listy i nierozwiązana tajemnica. Recenzja serialu „Obserwator”

Największą zaletą serialu jest jego pierwszorzędna obsada Źródło: Materiały promocyjne Netflix

Ryan Murphy nie zwalnia tempa. Po ogromnym sukcesie serialowej produkcji „Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera” reżyser powraca z nowym mrożącym krew w żyłach serialem. Raz jeszcze, twórca postanowił zainspirować się historią, która wydarzyła się naprawdę. Czy opowieść o domu przy 657 Boulevard w Westfield można zaliczyć do udanych projektów Murphy’ego?

Pierwszy akt „Obserwatora” przywodzi na myśl setki dobrze znanych horrorów i thrillerów – państwo Brannock wraz z dziećmi przeprowadzają się do nowego domu na spokojnych suburbiach. Rodzina jest zmęczona zgiełkiem miasta, a przede wszystkim pragnie uciec od niebezpieczeństw czyhających na nich na każdym kroku w Nowym Jorku. Zachwyceni przedmieściami oraz pięknym, starym domem, postanawiają zainwestować w niego dużą sumę pieniędzy, pomimo nienajlepszej sytuacji finansowej. Początkowo, jak to w takich historiach bywa, zmiana miejsca zamieszkania wydaje się świetnym pomysłem. Jednak niedługo po przeprowadzce, Brannock’owie otrzymują list od tajemniczego Obserwatora i w jednym momencie dom marzeń zmienia się dla nich w miejsce z największych koszmarów.

Trupy w szafie

Serial stara się wywołać w oglądającym niepokój oraz niepewność. I trzeba przyznać, że po części się to udaje, głównie za sprawą dziwnych sąsiadów, którzy na każdym kroku wtrącają się w to, jak nowo przybyła rodzina zarządza swoją posiadłością. Są nachalni i nieprzyjemni – na pierwszy rzut oka widać, że nie podoba im się to, że w domu, który znają od lat, mogą zajść jakiekolwiek zmiany. Narasta konflikt na linii „nowi – starzy”, co sprawia, że sąsiedzi stają się głównymi podejrzanymi w sprawie niepokojących listów. Okazuje się, że ludzie mieszkający blisko nowej rodziny, skrywają wiele sekretów. Wszystkich ich łączy osobliwe zamiłowanie do domów i dawnych porządków. Poza tym, złowieszczy klimat serialu budowany jest również na specyficznej atmosferze panującej w domu. Ponad stuletni budynek oprócz tego, że jest piękny, budzi grozę. Nie zapewnia upragnionego poczucia bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie – staje się kością niezgody między małżonkami.

Jedną z największych zalet produkcji jest ukazanie dynamicznej i trudnej relacji rodzinnej – sypiący się związek, problemy wychowawcze oraz nieokrzesana córka przeistaczająca się w nastolatkę. Naomi Watts i Bobby Cannavele, którzy wcielają się w małżeństwo Brannock, tworzą kreacje aktorskie na najwyższym poziomie. Cannavele grający ojca i męża, nadaje swojej postaci głębi i przedstawia ją w niejednoznaczny dla widza sposób. Powołuje do życia mężczyznę, która z całych sił stara się chronić swoją rodzinę przed złem, niestety, popadając przy tym w obsesję, czym zraża do siebie coraz więcej osób. W końcu zawsze dobrze ogląda się na ekranie pełnokrwistego protagonistę, który nie może wydostać się z wywołanej nieustannym lękiem spirali szaleństwa. Oprócz tego, Bobby wzbudza bardzo ambiwalentne uczucia, jeśli weźmie się pod uwagę specyficzny sposób ukazania wątku ojcowskiego temperowania różnych przemian i decyzji młodocianej córki.

Ale to już było?

„Obserwator” teoretycznie zawiera w sobie wszystkie składniki, które zapowiadają świetną produkcję. Fantastyczną obsadę, intrygującą historię, twórców znanych z tego, że potrafią stworzyć dobrą opowieść. Coś jednak nie wyszło, ponieważ serial w ostatecznym rozrachunku okazuje się nudny i nieporywający. Elementy suspensu pojawiają się, ale wcale nie w takiej częstotliwości, jakiej widz mógłby się od tego typu produkcji spodziewać. Inna problematyczną kwestią jest to, że „Obserwatora” trudno do konkretnego gatunku filmowego zakwalifikować. Twórca balansuje na krawędzi, mieszając elementy horroru czy kryminału. Ostatecznie, z serialu Murphy’ego powstaje jeden wielki gatunkowy miszmasz, co z pewnością nie wychodzi serialowi na dobre.

„Obserwator” okazuje się po prostu przeciętniakiem – niczym złym, ale też niczym naprawdę dobrym. A potencjał był! W produkcji nie ma nic nowatorskiego, co wprowadziłoby choć trochę świeżości do seriali z gatunku true crime. Odnoszę wrażenie, że Ryan Murphy i Ian Brennan nie do końca radzą sobie z poprowadzeniem tej historii w interesujący i wciągający dla widza sposób. Wygląda na to, że historia Jeffrey Dahmera całkowicie przyćmiewa „Obserwatora” z 657 Boulevard prawie pod każdym względem. Murphy jest znany z tego, że choć tworzy bardzo dużo i narzuca sobie szybkie tempo pracy, nie każdy jego filmowy projekt jest udany. Raz na jakiś czas trafi się perełka – ale „Obserwator” nią zdecydowanie nie jest.

Paulina JUZAK