„Zabicie dziennikarza to największa forma cenzury”. Kto odpowiada za śmierć Ziętary?

Ziętara stał się symbolem walki o wolność słowa. Źródło: archwium rodzinne Jarosława Ziętary

– Każdy zawód wymaga rzetelności, poświęcenia, aktywności i konsekwencji w działaniu. Żaden zawód nie może wymagać ofiary z życia – mówił prof. dr hab. Andrzej Stelmach 10 października na uroczystości odsłonięcia tablicy upamiętniającej Jarosława Ziętarę

Jarosław Ziętara był 24-letnim dziennikarzem. Pomimo młodego wieku zdążył zebrać doświadczenie, pracując dla tygodnika „Wprost”, „Gazety Wyborczej” oraz „Gazety Poznańskiej”. Zajmował się głównie dziennikarstwem śledczym, badał afery gospodarcze. 1 września 1992 roku zaginął bez śladu w drodze do pracy. Ziętara to jedyny w Polsce dziennikarz zamordowany na zlecenie w związku z wykonywaną przez siebie pracą. Od zbrodni minęło właśnie 30 lat.

Początki śledztwa

Pierwszą osobą, którą zaniepokoiło nietypowe zniknięcie Ziętary, była jego dziewczyna Beata Sauer. Skontaktowała się z jego kolegami z pracy, m.in. z Piotrem Talagą oraz z Krzysztofem M. Kaźmierczykiem, których ponad dwudziestoletnie próby demaskowania kłamstw na temat zaginięcia Jarka, zaowocowały książką „Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa”. W tamtym momencie jednak żaden z mężczyzn nie mógł udzielić Beacie wskazówek na temat możliwego miejsca pobytu Ziętary. Według Kaźmierczaka młody dziennikarz był raczej skryty. Nie dzielił się ani życiem prywatnym, ani sprawami, którymi zajmował się wyłącznie dziennikarsko. Niedługo po spotkaniu, zniknięcie zostało zgłoszone na policję, a „Gazeta Poznańska” ustanowiła nagrodę dla osób, które przyczynią się do odnalezienia Ziętary. Wówczas było to 20 milionów złotych. Dzisiaj zaledwie dwa tysiące, choć wartość tej sumy była i tak wyższa niż obecnie. Zaskoczył wszystkich fakt, że pomimo nagrody i tego, że Ziętara nie mieszkał na odludziu, nikt nie zgłosił żadnych informacji na temat jego zaginięcia. Co więcej w domu zostały jego dokumenty i kalendarz, choć zawsze miał je przy sobie. Beata przyznała, że znalazła je w nietypowym miejscu. Dokumenty w szufladzie, w saszetce, w której zwykle trzymali pieniądze, a notes w biurku w drugim końcu pokoju. Co więcej, mieszkanie zastała w nienaruszonym stanie. Sprawcy musieli wybrać moment, w którym akurat nie było w nim domowników. To wszystko było kolejnym sygnałem, wskazującym na to, że Ziętara padł ofiarą przestępstwa – zaplanowanego i profesjonalnie zrealizowanego. Policja wydawała się bezradna, ale poznańskie środowisko dziennikarskie było poruszone do tego stopnia, że samo postanowiło zająć się sprawą. Kilka dni po zaginięciu w jednym z pokojów redakcji UCR-u spotkało się około 20 dziennikarzy. Wielu z nich nie znało Jarka. Przyszli, bo tak im nakazywała zawodowa solidarność.

„Zginął, bo był dziennikarzem”

W kolejnych latach pracy nad sprawą Ziętary przybywało coraz więcej mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii. W 1993 roku w programach: „Czas na bezsenność” TVP oraz „Muzyka nocą” Programu 1 przedstawiono Ziętarę jako egoistę, który odkrywając nowy wymiar szczęścia, miał ukrywać się przed najbliższymi. Inne źródła w postaci chociażby Kazimierza Knoffa, komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu, sugerowały, że Ziętara pracuje z granicą dla UOP-u (komendant pół roku później wycofał się z tej wypowiedzi). W 1994 roku prokurator Sławeta, który przejął sprawę po Jacku Tylewiczu, zapowiedział umorzenie sprawy. Jednakże list protestacyjny podpisany przez 300 osób sprawił, że Sławeta przedłużył śledztwo. W 1995 list otwarty do Andrzeja Milczanowskiego, szefa MSW, wystosował ojciec Jarosława – Edmund Ziętara, oburzony lekceważeniem jego pism w sprawie syna. Napisał w nim: „To wygląda tak, jakby nikt nie chciał wydobyć na światło dzienne prawdy o tym co stało się z moim synem. Jako obywatel tego kraju uważam to za niepojęte, a jako ojciec Jarka za karygodne”. Jego słowa po raz kolejny zostały jednak zlekceważone, także przez ogólnopolskie media. W 1999 roku sprawę Ziętary umorzono, ale tego samego roku poznańscy dziennikarze apelowali do ówczesnego premiera Jerzego Buzka o wznowienie śledztwa. Szef kancelarii premiera – Jerzy Widzyk zwrócił się do MSW i tam sprawa utknęła. Rok później rodzina Ziętary zrobiła mu symboliczny grób na bydgoskim cmentarzu. – Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie możemy zapalić znicz – mówił dla „Faktów” Jacek Ziętara, brat Jarka. W szczególności rodzice bardzo przeżywali zaistniałą sytuację. Bardziej zależało im na odnalezieniu szczątków Jarka niż na ukaraniu winnych jego śmierci. Brat Ziętary uważa, że nawet gdyby udało się wyjaśnić sprawę po kilku dniach, to nie przywróciłoby to życia Jarkowi. Jednakże przynajmniej on i jego rodzina mieliby poczucie elementarnej sprawiedliwości i zaoszczędzono by im chociaż części cierpień.

W głąb króliczej nory

Sprawa Ziętary jest niezwykle złożona, a osoby winne śmierci Jarka postarały się, aby brakowało w niej kluczowego dowodu – ciała dziennikarza. O tym, co się z nim stało, wiemy z zeznań świadków. Jeden z nich zdradził „Głosowi Wielkopolskiemu”, że ciało Ziętary zostało rozpuszczone w żrącej substancji. Dlaczego? Ziętara wiedział za wiele.
– Był to przemyt na wielką skalę przez południową granicę. Nie przez granicę niemiecką jak w słynnej Schnapsgate, tylko przez południową. Jarosław Ziętara to wszystko rozpracował, znalazł dowody i ustalił jacy ludzie tym interesem kierują i jacy ludzie pomagają, żeby ten czarny interes mógł się odbywać. Byli to ludzie z dawnych PRL-owskich władz, którzy mieli powiązania na szczytach ówczesnej władzy. Jarosław Ziętara chciał to ujawnić. Próbowano go do tego zniechęcić. Pobito go. Dwukrotnie napadnięto go nawet w mieszkaniu. Próbowano też go przekupić. Kiedy był nieugięty, zdecydowano się go zabić. Dokładnie 30 lat temu, 1 września 1992 roku porwano go, gdy szedł do redakcji. Udając policjantów, posługując się fałszywym radiowozem, porwano go i przewieziono do siedziby holdingu Elektromis. Tam był przetrzymywany, wymuszano od niego i próbowano się dowiedzieć co i skąd wie. Przeszukano jego mieszkanie i biurko redakcyjne w „Gazecie Poznańskiej”. Potem go zabito i starano się tak wszystko upozorować, żeby nie było dowodu zabójstwa – tłumaczył Kaźmierczak w zeszłorocznym wywiadzie dla Radia Poznań. Ludzie, którzy odpowiadają za zamordowanie Ziętary, nadal nie ponieśli żadnej odpowiedzialności na drodze sądowej.

Ziętara stał się symbolem dziennikarskiego poświęcenia oraz rzetelności. Pomimo młodego wieku wykazał się wyjątkową odwagą i uporem. Ten sam upór towarzyszy ludziom, którzy obecnie starają się wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze.

– Poznański sąd okręgowy 24 lutego tego roku uniewinnił byłego senatora Aleksandra Gawronika z zarzutu podżegania do morderstwa Ziętary. W sądzie okręgowym w Poznaniu toczy się teraz proces byłych ochroniarzy firmy Elektromis, którzy są oskarżeni o pomoc w zabójstwie Jarosława Ziętary – mówiła dr Jolanta Hajdasz, wiceprezeska SDP. Na odsłonięcie tablicy upamiętniającej Ziętarę przyjechała także z powodów osobistych. Ziętara studiował rok niżej od niej. Widywali się na wydziale. Należeli do jednego klubu dziennikarzy studenckich. Dr Hajdasz zaczęła pracę na wydziale tuż po studiach i prowadziła zajęcia z jego rokiem. Gdy spogląda na tablicę, widzi jeden z elementów walki o pamięć o Jarosławie Ziętarze.

– Zabicie człowieka, każdego człowieka, jest niedopuszczalne. Zabicie dziennikarza to zamach na wolność słowa. Do takiego zamachu doszło. Oprócz tej zbrodni, której poszkodowani zostali rodzina Jarka, przyjaciele, współpracownicy, doszło do drugiej zbrodni. To była zbrodnia niepamięci. […] Jarosław Ziętara został zepchnięty na margines, mimo że jest to jedyny dziennikarz w Polsce porwany i zamordowany w celu uniemożliwienia mu opublikowania jego śledztwa dziennikarskiego – mówił Kaźmierczak, a jego słowa odbijały się echem od ścian WNPiD.

Katarzyna RACHWALSKA