Spokojnie, jeszcze nie umieramy. Jak wygląda życie z hipichondrią?

Hipochondria nie jest jedynie lękiem o własne zdrowie
Źródło: pixabay.com

Nietypowa wysypka, podejrzany kaszel czy zimne dłonie – prawdopodobnie każdemu z nas zdarzyło się pytać wujka Google o nasze objawy, tylko po to, by okazały się rzekomym nowotworem albo ciążą. Część z nas reaguję na takie diagnozy śmiechem czy wywróceniem oczami, bo przecież „to nie może być to”. Ale są wśród nas i tacy, którzy biorą je sobie do serca i to za każdym razem.

– Ostatnio zdiagnozowałam u siebie nowotwór języka. Powód? Plamy, które się na nim pojawiły. Poszłam nawet do laryngologa, a on powiedział tylko standardowe: „nic pani nie jest”. Przepisał mi jakiś syrop, ale nie pomógł. Mam nadzieję, że to od żołądka i najbliższa gastroskopia coś wykaże, bo inaczej karuzela strachu zacznie się od nowa – zwierza się 23-letnia Angelika.

Dziewczyna mieszka z partnerem, z którym jest w długoletnim związku. Ma stabilną pracę i przeuroczego psa. Na pozór mogłoby się wydawać, że nie ma na co narzekać ani czym się przejmować. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jej hipochondria zmusza ją do spędzania większości wolnego czasu na forach internetowych, gdzie próbuje zebrać swoje objawy w jedną logiczną diagnozę.

– Wiem, że jestem hipochondryczką. Wiem, że to zaburzenie, które jest bagatelizowane tak samo, jak na przykład depresja. Co z tego, że mówią mi, że jestem zdrowa, skoro to do mnie nie dociera? W zeszłym miesiącu strasznie popłynęłam z pieniędzmi i wydałam 2500 złotych na same badania. Czy jestem z siebie zadowolona? Nie – przyznaje dziewczyna.

„Choroba” osób zdrowych

W Kryteriach Diagnostycznych Zaburzeń Psychicznych (DSM-5) hipochondria określona została jako zaburzenie z lękiem przed chorobą. Z kolei w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD-10) zrezygnowano z nazwy „hipochondria”, ponieważ kojarzyła się ona pejoratywnie i obecnie mówi się o zaburzeniu lękowym związanym ze stanem zdrowia. Dodatkowo DSM-5 wymienia dwa rodzaje hipochondrii: z unikaniem opieki, to jest unikaniem system ochrony zdrowia oraz z poszukiwaniem opieki, czyli korzystaniem z usług medycznych ponad normę. Angelika zalicza się do tej drugiej grupy, a hipochondria jest dla niej przede wszystkim problemem nie do rozwiązania. Takim, który zdążył już wpłynąć na praktycznie każdy aspekt jej życia.

– Zaczęło się od tego, że od zawsze miałam bardzo duże problemy z trądzikiem. Przez rok brałam Izotek, który mi pomagał. Kiedy go jednak odstawiłam, wszystko rozpoczęło się od początku. Zaczęłam robić research na własną rękę. Dopasowywałam objawy, żeby znaleźć jakieś wyjaśnienie i trochę mnie poniosło – opowiada dziewczyna.

Przyznaje także, że pandemia również zrobiła w tej kwestii swoje. Panika. Strach. Niewychodzenie z domu. Średnio dwa razy na tydzień wierzyła, że ma covid. Za to na przestrzeni ostatniego półrocza „zdiagnozowała się” na pasożyty w jelitach, nużeniec na twarzy, zespół policystycznych jajników, cukrzycę i wspomniany wcześniej nowotwór języka. Badała się co najmniej raz w miesiącu, a w kwietniu chodziła do specjalistów aż dwa razy w tygodniu. I na tym nie koniec, bo pod znakiem zapytania wciąż stoją nietypowe plamy na języku, bóle brzucha, problemy z żołądkiem i jelitami.

– Panikuję, gdy czuję, że mam jakieś objawy, a lekarze mają odległe terminy. Zdarzało mi się wchodzić na stronę Znanylekarz.pl i wydawać 250 złotych tylko po to, by porozmawiać z kimś przez pięć minut. Oczywiście niczego konkretnego się nie dowiadywałam. Potem tylko przeklinałam siebie, że to było impulsywne i niepotrzebne – tłumaczy Angelika.

Taka sytuacja zdarzyła się już trzy razy. Mimo to dziewczyna jest z siebie dumna, bo od dwóch miesięcy nie wykonała żadnego impulsywnego telefonu. Nie zmienia to jednak faktu, że Angelika o swoim zdrowiu myśli cały czas. Nawet gdy jest w pracy, nie zawsze wykonuje swoje zadania. Zamiast tego „diagnozuje się”. Czasami nie chce nawet wychodzić z mieszkania, bo woli poczytać, na co jeszcze może być chora.

– Ostatnio byłam na majówce ze znajomymi. W pewnym momencie powiedziałam im, że idę do auta przespać się, bo jestem zmęczona. Czy tak było? Nie. Zaczęłam robić to co zawsze i szczerze, to mam już tego dość – dzieli się.

„To przez stres”

Angelika stała się nerwowa i płaczliwa. Jej stan odbija się na relacjach z mamą i partnerem, bo tylko z nimi rozmawia o swoich przypuszczeniach na temat swojego „podupadającego” zdrowia. Uważa, że gdyby zaczęła zwierzać się komuś innemu, to zostałaby uznana za wariatkę.

– Początkowo moi bliscy podchodzili do tego neutralnie. Wspierali mnie w sprawach trądzikowych, ale później pojawiły się kłótnie i wielokrotnie mówili mi, że sama sobie wszystko wkręcam, bo siedzę i się stresuję albo że ja po prostu chcę mieć te choroby – mówi Angelika.

Wydawało jej się, że jej bliscy mieli jej już naprawdę dosyć. Był taki czas, że odwiedzała mamę tylko po to, by poopowiadać jej o objawach i potencjalnych diagnozach. Przełomem stał się moment, w którym spytali ją, czy chociaż raz może do nich przyjechać, aby porozmawiać o czymś przyjemnym, a nie tylko o tym, co jej dolega.

– Trochę się uspokoiłam. Czasami jeszcze im o czymś powiem, a czasami siedzę sobie sama i płaczę. Psychika mi siadła, to fakt. Czuję to. Wiem, że jeśli teraz siebie nie ogarnę, to będzie jeszcze gorzej. Dystansuję się od ludzi, bo się źle czuję albo wolę robić research. To nie jest zdrowe – opowiada dziewczyna.

Na razie pracuje nad sobą. Stara się unikać swojego odbicia w lustrze, żeby nie doszukiwać się kolejnych symptomów różnych chorób.

– Jeśli to nie pomoże, to chyba pójdę do specjalisty, aczkolwiek na wszystkich lekarzach, u których byłam do tej pory zawiodłam się na tyle, że nie widzę w nich dużej nadziei – przyznaje Angelika.

Katarzyna RACHWALSKA