Lech Poznań niepokonany na wiosnę. Czy remis ze Śląskiem Wrocław może cieszyć?

Stadion przy ulicy Bułgarskiej w sobotnie popołudnie był areną bardzo ważnego spotkania https://creativecommons.org/licenses/by-nc-nd/2.0/ fot. magro_kr/flickr.com

W trzecim ligowym meczu rundy wiosennej Lech Poznań podejmował na własnym stadionie Śląsk Wrocław. Dla obu zespołów rywalizujących o Mistrzostwo Polski był to niezwykle istotny pojedynek. „Kolejorz” miał okazję, aby kontynuować serię zwycięstw, natomiast wrocławianie chcieli się otrząsnąć po niemrawym starcie. 

Jeszcze dwa tygodnie temu mało kto w Poznaniu spodziewał się tak udanego początku roku. Komplet punktów po dwóch seriach gier to jedno, bo poza tym korzystnie ułożyły się wyniki innych spotkań. W efekcie tego przed 3. wiosenną kolejką zespół dowodzony przez Mariusza Rumaka do lidera tracił dwa punkty. Nie mogło jednak być mowy o samozadowoleniu, gdyż w swoich spotkaniach „Kolejorz” miał pewne mankamenty, na czele ze zbyt dużym oddawaniem pola gry swoim rywalom. Drugi powód nakazujący zachować pokorę to terminarz, czyli słowo, które w stolicy Wielkopolski w ostatnich tygodniach zostało odmienione przez wszystkie przypadki. W dodatku poznaniacy do konfrontacji ze Śląskiem przystępowali z perspektywą rozegrania trzech meczów na przestrzeni dziewięciu dni. I to bardzo ważnych. We wtorek czeka ich domowa konfrontacja w ramach ćwierćfinału Pucharu Polski z Pogonią Szczecin, która prezentuje dobrą formę na początku tegorocznych zmagań. Natomiast w niedzielę 3 marca podopiecznych trenera Rumaka czeka wyjazd do Częstochowy na pojedynek z miejscowym Rakowem. Te dziewięć dni może więc znacząco zdefiniować resztę sezonu dla klubu ze stadionu przy ulicy Bułgarskiej. 

Mecz o fotel lidera 

Tuż przed rywalizacją pomiędzy Lechem a Śląskiem, Jagiellonia Białystok mierzyła się z przedostatnim w lidze Ruchem Chorzów. Niespodziewanie zdołała zaledwie zremisować i to po golu na kilkadziesiąt sekund przed końcowym gwizdkiem. Taki rezultat sprawił, że potencjalny zwycięzca pojedynku rozgrywanego w Poznaniu zostałby liderem Ekstraklasy. Ogromną wagę tego spotkania widać było od samego początku, bo oba zespoły podchodziły do siebie z dużym respektem. Nie było strony wyraźnie dominującej. Zarówno Lech, jak i Śląsk dość cierpliwie budowali swoje akcje i sprawnie operowali piłką w sposób zasługujący na pochwałę. Jednocześnie żadna drużyna nie chciała się za bardzo odsłonić, będąc świadomą atutów rywala w fazach przejściowych. Obaj trenerzy postawili też duży nacisk na organizację gry. Pierwsza połowa opiewała w kilka groźnych sytuacji strzeleckich, ale trudno je określić mianem stuprocentowych. Pierwsi zaatakowali gospodarze, gdy w 9. minucie Nika Kvekveskiri zszedł do prawego skrzydła i dograł w pole karne, gdzie zbyt lekko z dogodnej pozycji uderzył Kristoffer Velde, a jego strzał wyłapał Rafał Leszczyński. 

Zablokowana szansa 

Chwilę później odpowiedzieli goście, energicznym atakiem zmuszając defensywę rywali do zablokowania dwóch strzałów w odstępie kilku sekund. Był to stały element tego spotkania, gdyż oba bloki obronne kilkukrotnie musiały blokować uderzenia rywali w kluczowych momentach. Tego typu interwencją popisał się na przykład Yehor Matsenko, który zastopował strzał z bliskiej odległości Bartosza Salamona, rozgrywającego bardzo dobre spotkanie. Obecność tego drugiego po raz kolejny dodała dużej pewności siebie całej linii obrony „Kolejorza”. Wygrywał pojedynki niezależnie od tego czy toczyły się na ziemi, czy też w powietrzu. Nie bał się również przyjąć uderzeń na ciało, nie pozwalając, by piłka poleciała w kierunku bramki. Poza tym trzeba wyróżnić jego interwencję z 20. minuty, gdy wślizgiem wygarnął piłkę spod nóg wychodzącemu do prostopadłego podania Nahuelowi Leivie. Gdyby Salamon nie zdążył, to Hiszpan wyszedłby do pojedynku sam na sam z Bartoszem Mrozkiem. Postawa ulubieńca poznańskiej publiczności to jeden z największych pozytywów tego meczu w kontekście Lecha. „Generał” konsekwentnie buduje swoją formę, która wydatnie przekłada się na postawę całego zespołu w fazie defensywnej.  

Na dobrym poziomie zaprezentował się również Ali Gholizadeh, który do tej pory w niebiesko-białych barwach nie zdążył zaprezentować swoich umiejętności. W pierwszej połowie odegrał ważną rolę przy dwóch groźnych atakach. Najpierw wykonał głębokie dośrodkowanie, po którym bliski sięgnięcia piłki z dogodnej pozycji był Filip Marchwiński. Kwadrans później pomógł napędzić atak, który zakończył się golem, ale nieuznanym, gdyż Filip Szymczak przy dośrodkowaniu Joela Pereiry był na spalonym. Ten pierwszy po raz kolejny rozgrywał dobry mecz, ale tym razem, pomimo dwóch niezłych prób z dystansu w drugiej połowie, nie okrasił go zdobyczą bramkową. Jego strzały należały do jednych z nielicznych w drugiej części spotkania. Dogodną sytuację do strzelenia gola miał kilka minut po przerwie Filip Marchwiński, gdy przytomnie wyszedł do podania w pole karne od Joela Pereiry, ale nieczysto trafił w futbolówkę i spudłował. Śląsk odpowiedział niecelnym strzałem z dystansu Piotra Samca-Talara oraz technicznym uderzeniem Patryka Klimali w samej końcówce, które przytomnie złapał Bartosz Mrozek. 

Świetna obrona, atak do poprawy 

Jak widać, w drugiej połowie nie działo się już zbyt wiele. Niewątpliwie wrocławianom zależało na tym, by nie ponieść trzeciej porażki z rzędu w tym roku, dlatego im bliżej było końca meczu, tym malała inicjatywa gości w ofensywie. Podopieczni Jacka Magiery ustawili się w niskim bloku defensywnym, z którym problemy w ataku pozycyjnym mieli Lechici. W grze piłkarzy Mariusza Rumaka spadła płynność i brakowało pomysłów na rozwiązywanie akcji. W tego typu okolicznościach niejednokrotnie Lecha z opresji wyciągał Kristoffer Velde, który jednym zagraniem potrafił odmienić losy rywalizacji. Tym razem jednak tak nie było, a Norweg rozegrał bardzo słabe spotkanie. Często podejmował on złe wybory i tracił piłkę. Wprowadzeni na boisko w 75. minucie Adriel Ba Loua i Dino Hotić nie zdołali rozruszać poznańskiej ofensywy, która w końcowej fazie rywalizacji biła już głową w mur. Kibicom mogły się przypomnieć niektóre mecze z rundy jesiennej. Istotna różnica polega jednak na tym, że może i „Kolejorz” miał problemy z kreowaniem sytuacji bramkowych, ale potrafił zorganizować się po stracie piłki i bardzo skutecznie działał w destrukcji.  

Każdy błąd może dużo kosztować 

Z każdą kolejką widać, że Mariusz Rumak wraz ze swoimi podopiecznymi konsekwentnie pracuje nad tym aspektem gry i przynosi to bardzo dobre skutki. Lechici w trzech meczach rundy wiosennej stracili bowiem tylko jednego gola. Można więc się pokusić o stwierdzenie, że solidny fundament pod resztę sezonu już został postawiony. Teraz najważniejszym elementem do poprawy zdaje się być gra w ataku pozycyjnym. Niestety jednym z najbardziej żywych momentów końcówki spotkania była sytuacja, gdy w kierunku leżącego przy linii końcowej Yehora Matsenki poleciały butelki, co jest zachowaniem karygodnym. 

Ostatecznie żaden z zespołów nie zdołał zdobyć bramki. Z tego rezultatu pewnie bardziej zadowolony będzie Śląsk Wrocław, który po raz pierwszy w rundzie wiosennej nie poniósł porażki. Wrocławscy kibice mają jednak powody do niepokoju, bo ich ulubieńcy w tych trzech meczach ani razu nie cieszyli się z gola. W każdym razie nie powinno to wywoływać u nikogo paniki, gdyż różnice punktowe na szczycie tabeli pomiędzy poszczególnymi drużynami są niewielkie. Powinien to być punkt zaczepienia również dla Lecha. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że koło nosa przeszła mu szansa na prowadzenie w lidze, traktowanie tego meczu z niedosytem jest jak najbardziej uzasadnione. Zważywszy jednak na to, że pierwsze kolejki wiosny zapowiadały się z perspektywy poznaniaków na piekielnie trudne, dorobek siedmiu na dziewięć możliwych punktów to naprawdę dobry rezultat. Tym bardziej że zarówno Jagiellonia, jak i Śląsk ponieśli znaczące straty, więc margines błędu Lechowi się poszerzył. Pewne jest jednak to, że do samego końca sezonu będzie trzeba mieć się na baczności, bo każde potknięcie może oznaczać poważne konsekwencje w walce o Mistrzostwo Polski. Cały poznański zespół jest mądrzejszy o te trzy spotkania i zdaje się, że wie, w jakim kierunku podążać. 

Igor DZIEDZIC