Punkt zdobyty czy dwa stracone? Drugi z rzędu remis Warty Poznań

Kajetan Szmyt nie zdołał natchnąć ofensywy Warty Źródło zdjęcia:wikimedia commons
Autor zdjęcia: Wojciech Kuchta (Klapi)

Poniedziałkowy mecz kończący 22. kolejkę Ekstraklasy pomiędzy Wartą Poznań a Radomiakiem Radom dla walczących o utrzymanie zespołów miał niebagatelne znaczenie. Czy któraś z drużyn może być zadowolona z rezultatu tego spotkania? 

„Duma Wildy” zaczęła rundę wiosenną naprawdę obiecująco, w dwóch kolejkach inkasując cztery punkty. Niezależnie od stylu, który w meczu z Ruchem Chorzów pozostawił spory niedosyt, należy to uznać za świetny dorobek, bo zespół Dawida Szulczka jest bezpośrednio zaangażowany w walkę o utrzymanie. Po wcześniejszych meczach tej kolejki jego przewaga nad strefą spadkową wynosiła bowiem zaledwie jeden punkt. Dodać do tego należy, że różnice w dolnej połowie tabeli są naprawdę niewielkie, co sprawia, że każda pojedyncza zdobycz na koniec sezonu może być na wagę ligowego bytu. W związku z tym uzasadnione jest stwierdzenie, że przed „Zielonymi” kluczowy okres, gdyż ich trzy najbliższe mecze (włącznie z tym opisywanym) to starcia z drużynami z miejsc 10-18. Potencjalny komplet zwycięstw dałby poznaniakom duży oddech w kontekście kolejnych tygodni. Pierwsza okazja ku temu jawiła się jako całkiem obiecująca, bo ich rywalem w poniedziałkowy wieczór był Radomiak Radom, który w dwóch pierwszych meczach tego roku stracił 10 bramek, nie zdobył żadnej, otrzymał łącznie trzy czerwone kartki, a do Grodziska Wielkopolskiego przyjechał bez pauzującego Leandro Rochy, który przed startem rundy był pewniakiem do gry w pierwszym składzie na pozycji napastnika. Poukładani gospodarze mierzyli się z gośćmi próbującymi otrząsnąć się z chaosu. 

Na zero z tyłu, na zero z przodu 

W pojedynku drużyn bezpośrednio sąsiadujących ze sobą w tabeli większą inicjatywę wykazywał Radomiak. Podopieczni Macieja Kędziorka starali się ułożyć sobie przebieg spotkania grą w ataku pozycyjnym. Gdy w 8. minucie przeprowadzili obiecującą akcję prawym skrzydłem, zwieńczoną strzałem Rafała Wolskiego w poprzeczkę, wydawało się, że są na dobrej drodze, by złapać odpowiedni rytm. Z czasem jednak swój największy atut zaczęła uwypuklać Warta, kompaktowo grając w defensywie. Z kolei w jej poczynaniach ofensywnych nie było widać poprawy w porównaniu z poprzednim meczem. Dość zaskakująco Dawid Szulczek nie wystawił od pierwszej minuty żadnego nominalnego napastnika, co przyczyniło się do modyfikacji taktycznej względem wcześniejszych spotkań. Blok obronny klasycznie tworzyli trzej środkowi obrońcy. Zmiana zaszła w przednich formacjach. Kosztem napastnika, młody trener zwiększył liczbę zawodników w środku pola, umieszczając tam Bogdana Țîru – środkowego obrońcę. Gospodarze zagrali więc w ustawieniu 3-5-2 z dwoma fałszywymi napastnikami. Duet Kajetan Szmyt – Tomáš Přikryl praktycznie przez całą pierwszą połowę odcięty był od podań, przy których Warta zbyt często raziła niedokładnością. Przełożyło się to na liczne straty piłki przy próbie wyprowadzenia ataku, a w efekcie na brak klarownych sytuacji. Natomiast goście mimo prób prowadzenia gry, wypadali w tym bardzo przeciętnie. W ich poczynaniach brakowało przede wszystkim dokładności i szybkości. Kilkanaście minut przed przerwą drugą dobrą okazję strzelecką miał Rafał Wolski, gdy z rzutu wolnego uderzył nieznacznie obok słupka.   

Na początku drugiej połowy Warta zaczęła grać żywiej. Częściej też gościła z piłką na połowie rywali. Dzięki temu mecz nieco się otworzył i tempo gry podniosło się, choć w stosunku do jego pierwszej części nie było o to trudno. Obie drużyny starały się szybciej operować futbolówką, ale ich próby skonstruowania groźnych akcji były nieporadne. Jedną zdołał przeprowadzić Radomiak, kiedy odbiór po doskoku niedaleko pola karnego gospodarzy zanotował Luizao. Następnie Vagner Dias przytomnie dograł w pole karne, gdzie strzał z korzystnej pozycji oddał Krystian Okoniewski, ale piłkę nad poprzeczkę zdołał przenieść Jędrzej Grobelny. Postawa bramkarza to jeden z większych i nielicznych pozytywów w grze Warty w tym roku. Wykazuje się on odpowiednią pewnością siebie przy wyjściach do dośrodkowań i zachowuje czujność, gdy już dochodzi do strzału przeciwnika, co wcale nie jest oczywiste, bo o ile Warciarze sami nie oddają wielu strzałów, tak też nie pozwalają przeciwnikom na częste stwarzanie zagrożenia. Blok defensywny prowadzony przez Dawida Szymonowicza działa bardzo sprawnie. 

Remisy nie wystarczą 

Konsekwencję poznaniacy zachowują także w ataku. Sęk w tym, że w tym przypadku oznacza ona niezrozumiałą bezzębność. Każdy obserwujący Ekstraklasę wie, że „Zieloni” nie dysponują szczególnie bogatym potencjałem ofensywnym w skali ligi, ale piłkarze tacy jak Dario Vizinger,  Kajetan Szmyt, Maciej Żurawski, Márton Eppel, Miguel Luís, Stefan Savić i Tomáš Přikryl udowadniali już w barwach Warty, że sztuka gry w ataku nie jest im obca. Może więc zastanawiać, dlaczego w rywalizacji z radomianami nie potrafili oni przeprowadzić żadnej składnej akcji zakończonej celnym strzałem, bo tyle gospodarze oddali – a właściwie to nie oddali – przeciwko najgorszej defensywie wiosny pod względem liczby traconych goli. Pierwszym meczem tej rundy z Rakowem Częstochowa piłkarze trenera Szulczka pokazali, że potrafią skutecznie realizować plan na grę i zaatakować. Można to uzasadniać w jakiś sposób tym, że Warta dobrze czuje się w konfrontacjach z rywalami z czołówki, bo ma wtedy okazję do wykorzystania swoich atutów w fazach przejściowych i skutecznej defensywy. Warto dodać, że w tego typu meczach „Zieloni” nie ograniczają się do samej obrony, bo potrafią też doskoczyć wysokim, dobrze zorganizowanym pressingiem, by po odbiorze móc stworzyć natychmiastowe zagrożenie. W pojedynku z Radomiakiem nie było nawet tego. Z kolei zespół przyjezdnych sprawiał wrażenie, że w tym spotkaniu chce się przede wszystkim otrząsnąć po fatalnej inauguracji wiosny i podbudować zszarganą pewność siebie. Radomianie wykazywali większą inicjatywę niż ich przeciwnicy, ale i tak grali asekuracyjnie. 

Przebieg gry nakazywał sądzić, że oba zespoły remis poczytują za na tyle korzystny rezultat, by przesadnie się nie wychylać i nie narazić się na stratę bramki. Spotkanie to tempem przypominało niestety bardziej przedsezonowy sparing niż zażartą walkę o cenne ligowe punkty. Kiedyś w piłce nożnej obowiązywała zasada złotego gola, polegająca na tym, że drużyna, która w trakcie dogrywki zdobyła bramkę, wygrywała spotkanie. Jednym ze słynniejszych przykładów zastosowania tej reguły był finał Mistrzostw Europy w 1996 roku, wygrany przez Niemcy właśnie w ten sposób. Można odnieść wrażenie, że gdyby ta zasada została przywrócona po 90. minucie spotkania Warty z Radomiakiem, to i tak moglibyśmy bardzo długo czekać na końcowe rozstrzygnięcie. Oczywiście nie da się zaprzeczyć stwierdzeniu, że każdy punkt w rywalizacji o ligowy byt jest bezcenny, aczkolwiek stawka jest na tyle wyrównana, że nie wystarczy mieć solidnej defensywy i nie przegrywać, aby zagwarantować sobie grę w Ekstraklasie w przyszłym sezonie. Trzeba po prostu wygrywać, a kiedy to robić, jak nie w starciach z bezpośrednimi rywalami? Przed oboma zespołami jeszcze dużo wysiłku, by do sezonu 2024/2025 przystąpić w roli ekstraklasowicza. 

Igor DZIEDZIC